poniedziałek, grudnia 26, 2011
sobota, grudnia 24, 2011
poniedziałek, listopada 28, 2011
Warszawa
Pusta kartka,
czekająca na mnie w kuchni.
W końcu mam to, czego chciałam:
alkohol, papierosy, samotność.
czekająca na mnie w kuchni.
W końcu mam to, czego chciałam:
alkohol, papierosy, samotność.
wtorek, listopada 01, 2011
Dziady 2011
Ogień
ludzie i kruki zbierają się na grobach
ręce ociekają woskiem
ugościłam dziadka wypaloną zapałką
niedziela, października 23, 2011
piątek, października 21, 2011
czwartek, października 06, 2011
Nobel 2011 - Tomas Gösta Tranströmer
Wieczór grudniowy – 72
1973, przekład Leonard Neuger
"A oto ja niewidzialny człowiek zatrudniony może
przez jakąś wielką Pamięć by żyć właśnie teraz. No i mijam
zamknięty na czetry spusty biały kościół w którym stoi świątek
uśmiechnięty, bezradny, jakby mu odebrano okulary.
Samotny. Wszystko inne jest teraz, teraz, teraz. Prawo
ciążenia, które wtłacza nas
w pracę za dnia i w łóżko nocą. Wojna."
1972 r.
A więc wojna.
1973, przekład Leonard Neuger
"A oto ja niewidzialny człowiek zatrudniony może
przez jakąś wielką Pamięć by żyć właśnie teraz. No i mijam
zamknięty na czetry spusty biały kościół w którym stoi świątek
uśmiechnięty, bezradny, jakby mu odebrano okulary.
Samotny. Wszystko inne jest teraz, teraz, teraz. Prawo
ciążenia, które wtłacza nas
w pracę za dnia i w łóżko nocą. Wojna."
1972 r.
A więc wojna.
"Miłość i wola" Rollo May
"Mit o Erosie odsłania nam konflikt leżący u podstaw ludzkiego doświadczenia, prawdziwy zarówno dla Greków, jak dla nas: uciekamy przed erosem, niegdyś wszechwładnym źródłem bytu, w seks, do złośliwej zabawki. Eros zostaje zdegradowany do roli przystojnego barmana, serwującego wino i winogrona, prowokującego do figlów, który ma zachować życie nieskończenie zmysłowe pod nawałem spokojnych chmur. Eros nie stanowi już oparcia dla twórczych sił seksualnych, prokreacyjnych czy innych. Broni jedynie natychmiastowego zadowolenia. I, mirabile dictu, odkrywamy w micie to, co dzieje się obecnie: eros przestaje zajmować się nawet seksem.
Zaginął duch strzał niosących życie, zaginęła istota, która mogła tchnąć ducha w kobietę i mężczyznę, zaginęły festiwale dionizyjskie, zaginęły szaleńcze tańce i tajemnice, które pobudzały nowicjuszy bardziej niż narkotyki tak wynoszone w naszym mechanicznym wieku, zatracone zostało nawet sielankowe pijaństwo. Eros stał się playboyem. Pozostały nam tylko bachanalie z Pepsi-Colą."
Zaginął duch strzał niosących życie, zaginęła istota, która mogła tchnąć ducha w kobietę i mężczyznę, zaginęły festiwale dionizyjskie, zaginęły szaleńcze tańce i tajemnice, które pobudzały nowicjuszy bardziej niż narkotyki tak wynoszone w naszym mechanicznym wieku, zatracone zostało nawet sielankowe pijaństwo. Eros stał się playboyem. Pozostały nam tylko bachanalie z Pepsi-Colą."
środa, października 05, 2011
Zdjęcie
fot. Agnieszka Wolska
Pamiętam ten dzień. Mroźna zima w Krakowie. Chodziliśmy po mieście, bez pieniędzy, w długich płaszczach kupionych w lumpeksach. Was dwoje i ja. Robiłam wam zdjęcia starym aparatem w ciemnych piwnicznych knajpach, przy świeczkach. Wszystkie wyszły niedoświetlone. Pamiętam to jedno. Siedzicie w kapeluszach, jeszcze śnieg na nich nie stopniał, przed wami wino. Pamiętam, siedziałam po drugiej stronie wielkiego stołu i chciałam zatrzymać coś, co, wiedziałam już wtedy, że nigdy się nie powtórzy. Dzisiaj zobaczyłam to zdjęcie. Dzisiaj we mnie spadł śnieg.
Pamiętam ten dzień. Mroźna zima w Krakowie. Chodziliśmy po mieście, bez pieniędzy, w długich płaszczach kupionych w lumpeksach. Was dwoje i ja. Robiłam wam zdjęcia starym aparatem w ciemnych piwnicznych knajpach, przy świeczkach. Wszystkie wyszły niedoświetlone. Pamiętam to jedno. Siedzicie w kapeluszach, jeszcze śnieg na nich nie stopniał, przed wami wino. Pamiętam, siedziałam po drugiej stronie wielkiego stołu i chciałam zatrzymać coś, co, wiedziałam już wtedy, że nigdy się nie powtórzy. Dzisiaj zobaczyłam to zdjęcie. Dzisiaj we mnie spadł śnieg.
wtorek, października 04, 2011
Zasada TAO
"Czyń wszystko, nie robiąc niczego,
staraj się bez wysiłku,
znajduj smak w tym, co nie ma smaku."
Czyli po prostu:
Nie rób nic, a wszystko będzie zrobione.
niedziela, października 02, 2011
czwartek, września 29, 2011
środa, września 28, 2011
na zachód
Miasto zostało za plecami
w czerwonym niebie odbijały się kościelne wieże
pociąg powoli przecinał ziemię
w czerwonym niebie odbijały się kościelne wieże
pociąg powoli przecinał ziemię
wtorek, września 27, 2011
Dmij...
"w miesiącu siódmym pierwszego dnia tegoż miesiąca będziecie mieć dzień odpoczynku, dzień pamiętny, obwołany trąbieniem, święte zgromadzenie, żadnej ciężkiej pracy wykonywać nie będziecie, a składać będziecie ofiary ogniowe dla Pana" (Sefer Wajikra)
poniedziałek, września 26, 2011
Z kronik...
"Z kronik miejskich Szczercowa: czarownica już była na stos włożona i podpalona, kiedy jej ksiądz pytał: Jagnieszko,pamiętaj na Pana Boga Ukrzyżowanego, odpuszczasz ludziom wszystkie grzechy? A ona odpowiedziała: jebał ich tam pies."
sobota, września 24, 2011
A Memoir of Paul Celan
"A first portrait. The light really beautiful. He is waiting for me on the sidewalk of Rue d’Ulm. Against the light, I surprise him with his head inclined, listening, his ear glued to an invisible wall: time. He is examining time.
Toward the end of the afternoon, in the shade of a chestnut tree, he says:
— Today we cannot talk. But I wonder how we could not talk.
He holds out his hand, and a golden light falls on our approaching fingers. The light disturbs the distance about to decrease to zero, a handshake, golden yellow. He goes on:
— As soon as we talk the world seems to lose some of its solidity, and it’s this move toward loss that interests us. But we cannot always face it. It requires an availability that burns us. What do you think, Jean Daive?"
Jean Daive "Under the Dome: Walks with Paul Celan"
translated by Rosmarie Waldrop
Toward the end of the afternoon, in the shade of a chestnut tree, he says:
— Today we cannot talk. But I wonder how we could not talk.
He holds out his hand, and a golden light falls on our approaching fingers. The light disturbs the distance about to decrease to zero, a handshake, golden yellow. He goes on:
— As soon as we talk the world seems to lose some of its solidity, and it’s this move toward loss that interests us. But we cannot always face it. It requires an availability that burns us. What do you think, Jean Daive?"
Jean Daive "Under the Dome: Walks with Paul Celan"
translated by Rosmarie Waldrop
Igraszki z Bogiem c.d.
I omal się nie doigrałam..
Nie stało się nic, choć mogło stać się wszystko
Szczęście? Anioł Stróż? A może to jeszcze nie ten dzień?
Nie stało się nic, choć mogło stać się wszystko
Szczęście? Anioł Stróż? A może to jeszcze nie ten dzień?
piątek, września 23, 2011
Na zachodzie bez zmian
tylko przestrzeń coraz bardziej się kurczy
tylko zachód ze wschodem zbliżają się do siebie
i tylko z góry w dół i z dołu w góry
tylko zachód ze wschodem zbliżają się do siebie
i tylko z góry w dół i z dołu w góry
poniedziałek, września 19, 2011
czwartek, września 15, 2011
Dla J.
"Słowo prekariat pochodzi od łacińskiego precarium, jak w średniowieczu określano ziemię wydzielaną na prośbę biednym chłopom, która podlegała zwrotowi na każde żądanie, oraz proletarius, jak Rzymianie nazywali obywateli najniższej klasy. Dla Karola Marksa proletariat był wyzyskiwaną częścią klasy robotniczej, która nie posiadała środków produkcji i utrzymywała się wyłącznie z własnej pracy. Francuscy socjologowie ukuli jeszcze szerszy termin salariat na określenie grupy pracowników żyjących z pensji (franc. salaire). Prekariat, jak widzą go dzisiejsi socjologowie, to grupa wyzyskiwana w gospodarce usługowej: zatrudniona na niepewnych umowach, za płacę niepozwalającą się utrzymać ani planować przyszłości."
środa, września 14, 2011
Sacrum profanum 2011
Reich, papieros, Reich, papieros, Reich, papieros
Odgłos pociągów, Nowy Jork-Auschwitz
Odgłos pociągów, Nowy Jork-Auschwitz
niedziela, września 11, 2011
Z mądrości Talmudu
"Pewien człowiek przechodząc drogą ujrzał sforę psów. Ogarnął go taki strach, że przyłączył się do nich."
Bereszit Rabba
Bereszit Rabba
środa, września 07, 2011
koło
Chodzenie po rodzinnym mieście, to jak chodzenie po strychu z zabawkami z dzieciństwa. Niby moje, a już nie moje, nie pamiętam, coś sobie przypominam, jakieś okruchy zabaw, historii, ludzi. A jednak przecież moje, choć kogoś innego.
wtorek, września 06, 2011
zmagania
"Proces rozwoju owej specyficznej dumy stanowi logiczny wynik, a zarazem szczytowy wyraz i utwierdzenie procesu wywodzącego się z pogoni za wielkością. Na początku jednostka snuje stosunkowo nieszkodliwe rojenia na temat swych błyskotliwych sukcesów. Powoli tworzy się w jej umyśle wyidealizowany obraz przedstawiający, kim ona >>w istocie<< jest, kim mogłaby się stać, kim powinna zostać. Wówczas nadchodzi krok decydujący: >>ja<< prawdziwe usuwa się w cień, potencjalne zaś zasoby energii zdolne do samorealizacji zostają skierowane na urzeczywistnienie własnego wyidealizowanego obrazu. Wymagania stanowią wyraz jego dążeń do ugruntowania sobie odpowiedniej pozycji w świecie, pozycji, która by odpowiadała znaczeniem wyidealizowanemu wizerunkowi własnej osoby i tworzyła dlań właściwe ramy. Za pomocą stawianych sobie wymagań dąży do uzyskania własnej doskonałości. Wreszcie - musi wypracować własny indywidualny system wartości, ustalający, co ma się mu w nim samym podobać i podlegać akceptacji, co ma w sobie sławić, z czego również z konieczności determinować, co należy odrzucić, przed czym się wzdragać, czego się wstydzić, czym gardzić i czego nienawidzić. Nie może określać jednego, nie ustalając drugiego. Duma z siebie i nienawiść do samego siebie są nierozerwalnie złączone. Są różnymi wyrazami tego samego procesu."
Karen Horney, Nerwica a rozwój człowieka
Najtrudniej wrócić do rzeczywistości..
Najtrudniej wrócić do rzeczywistości..
niedziela, sierpnia 28, 2011
popołudnie z Nelly Sachs
"Chodzę tam i z powrotem
w domowym cieple
Obłąkani w sieni
i czarne ptaki na dworze
biją się z piskiem o przyszłość
Nasze rany rozsadzają ten zły czas
lecz powoli idą zegary - "
Nelly Sachs
niedziela, sierpnia 21, 2011
koniec tygodnia
Otóż wczoraj (sobota) mój dom zakrył zachód słońca
Otóż dzisiaj (niedziela) przez moje miasto przeszło stado słoni
Otóż najbardziej wymyślone historie
Przechodzą do historii
Otóż dzisiaj (niedziela) przez moje miasto przeszło stado słoni
Otóż najbardziej wymyślone historie
Przechodzą do historii
czwartek, sierpnia 18, 2011
Master my master
born like this
into this
into hospitals which are so expensive
that it's cheaper to die
into a place where the masses elevate fools
into rich heroes
born into this
walking and living through this
dying because of this
środa, sierpnia 17, 2011
Podróż do kresu nocy - Celine
"Najgorsze jest to, kiedy zastanawiamy się, czy następnego dnia znajdziemy w sobie dość siły, aby nadal robić to, co robiliśmy wczoraj, i co robimy już od tak dawna, i gdzie też znajdziemy energię, aby znowu podejmować te bezsensowne działania, realizować wszystkie te nasze plany, które do niczego nie prowadzą, wszystkie te inicjatywy, które mają nas wyrwać z przygnębiającej konieczności, wszystkie te skazane na niepowodzenie próby, wszystko to, co i tak może nas przekonać jedynie o tym, że losu nie da się pokonać, że i tak trzeba upaść na samo dno, każdego wieczoru myśląc z lękiem o kolejnym, jeszcze bardziej niepewnym i odrażającym dniu."
A potem, Książę, przyzwyczajamy się do tego stanu, siadamy przed telewizorami, nastawiamy budzik na świt i trwamy tak uporczywie i bezsensownie jak bezpańskie psy.
A potem, Książę, przyzwyczajamy się do tego stanu, siadamy przed telewizorami, nastawiamy budzik na świt i trwamy tak uporczywie i bezsensownie jak bezpańskie psy.
wtorek, sierpnia 16, 2011
czwartek, sierpnia 11, 2011
Regulamin małych miast
Pamiętaj:
Twoje miejsce jest w środku, w szeregu.
Nie rozmawiać z Dowódcą, iść karnie i odsłużyć życie.
Być swoją matką i ojcem. Być swym miasteczkiem
Kupować meble na raty, pracować na etat, mnożyć się.
Nie wypowiadać się, nie myśleć.
Żyć jak swój szereg, nałożyć kaptur na głowę i kląć.
Umrzeć wgapionym w telewizor.
Bać się!
Twoje miejsce jest w środku, w szeregu.
Nie rozmawiać z Dowódcą, iść karnie i odsłużyć życie.
Być swoją matką i ojcem. Być swym miasteczkiem
Kupować meble na raty, pracować na etat, mnożyć się.
Nie wypowiadać się, nie myśleć.
Żyć jak swój szereg, nałożyć kaptur na głowę i kląć.
Umrzeć wgapionym w telewizor.
Bać się!
środa, sierpnia 10, 2011
Kto ty jesteś?
Wolę być taka czy inna? Podoba mi się to czy tamto? Określam, skreślam, rozmazuję i wycieram. Że wciąż nie to, że nie ten portret. Perfekcyjna kobieta z photoshopa w mojej głowie. I z chustą cygańską. Ręce przed sobą i ciągłe macanie przestrzeni. Trzymam jabłko, a wydaje mi się, że to czyjaś ręka. A potem obrażam się, że w tych ciemnościach nikt mnie nie widzi. Mnie! Kogo?
niedziela, lipca 10, 2011
środa, czerwca 22, 2011
Początek
Pierwsze zachłyśnięcia Krakowem,
krążenie po Rynku, Gołębiej z kasetą Świetlików w walkmanie
czarne noce, listopadowe knajpy
zdrapywanie tajemnic miasta
aż w końcu
nic
krążenie po Rynku, Gołębiej z kasetą Świetlików w walkmanie
czarne noce, listopadowe knajpy
zdrapywanie tajemnic miasta
aż w końcu
nic
piątek, czerwca 17, 2011
Nowy Zalew - nowy tekst
Wróciłem tu.
Choć nigdy stąd nie wyjechałem. A jednak wróciłem. I jestem pomiędzy. Nie – już nie rozpoznaję twarzy. Muszę się znów ich uczyć, każdej z osobna. Ale domy pamiętam. I chodniki, i psy, i skrzynkę na listy też. Coś się zmieniło, choć zostało takie samo.
Na klepsydrze nazwisko mojej nauczycielki. Pani od polskiego – nie lubiana przez wszystkich uczniów, przeze mnie znienawidzona. Szkolny dramat 45 minut teraz pogrzebany na zawsze. Mogę pójść na jej pogrzeb i zapalić świeczkę za pamięć, ale tego nie zrobię. Pamiętam i tak. A może pójdę i sprawi mi to radość? A może już mam to gdzieś. Właściwie umarła dla mnie od razu po opuszczeniu szkoły, tak jak reszta nauczycieli. Wszystkich ich zamknąłem tam, w tej szkole i nie będę otwierać drzwi. Za tymi drzwiami, pamiętam, przy wejściu wisiało lustro – więc cóż mógłbym zobaczyć, siebie? Starego, pomarszczonego i jak oni wtedy z brakiem nadziei na twarzy. Nie wejdę tam już nigdy, choć szkoła wciąż stoi i dzwonek na przerwę słychać nawet na cmentarzu.
Stoimy na balkonie: ja, moja matka i jej matka. Patrzymy na sklep, na podwórko, na sąsiadkę. Nie rozmawiamy, bo nie mamy o czym. Wszystko już wiemy o nas samych, o tym dniu, o przyszłości. Patrzymy, lecz nie widzimy już tego, co przed nami. Widok z balkonu stał się dla nas przeźroczysty. Niewidzialna perspektywa. Czasem tylko dostrzegamy jakiś szczegół. A że sąsiadka ma nową kurtkę, a że aptekarz zmienił samochód, a że naprzeciwko rosną już begonie. Ale nawet o tym też nie mówimy. Nasze usta stały się nieruchome.
W tym mieście zapomniano o języku. Tu się nie mówi. Ludzie przechodzą w milczeniu przez rynek, patrzą na stary ratusz, który z roku na rok ciemnieje i znika nocą. Potem w swych domach włączają telewizor i niemo zasiadają do stołu z obiadem. Telefony dzwonią tu rzadko, najczęściej z suchym komunikatem o pogodzie i zdrowiu. Wieczorami układają się do snów bez obrazów i dźwięków. Tylko za oknami nerwowo skrzeczą ptaki lub dziecko, które jeszcze jest nie z tego świata, krzyknie głośniej.
Rytualne dni. Piekarnia, mleczarnia, czasem kiosk z gazetą. Szkoła, praca, obiad. Sen poobiedni. I znów – spożywczy, warzywniak, spacer po mieście – wokół lub wszerz i obowiązkowo przez rynek. Zegar na wieży przesuwa wskazówki. Ten rytm pewności. Grunt, ubita krokami codziennych wędrówek ziemia, przez te same od lat szlaki. Nieskończone obroty Ziemi są kamieniem węgielnym tego miasta. Monotonny ruch czasu we wskazówkach zegara nadaje sens. Minuta po minucie przechodzimy przez miasto. Wieczorem telewizor, sen. W piątki alkohol.
Bar. Obskurne miejsce. Betonowy domek między kostnicą dla zwierząt a cmentarzem. Piję piwo, strzepuję popiół papierosa do pustych puszek po konserwach. I patrzę na drogę przez wielką szybę, w której odbija się ekran telewizora. Jest pusto, jakiś podpity facet stara się rozśmieszyć barmankę. Drogą przechodzi grabarz i ciągnie trumnę od stolarza. Liczę ile kroków zrobi, aż zniknie z mojego widoku. Dogaszam papierosa. Do domu wrócę krótszą drogą, przez cmentarz.
Miasto przeszyte trwogą. Wieża kościelna wbija się szpicem w siną chmurę. Czas zastygł. Stoję przy oknie w kompletnej ciszy. Patrzę na rynek miasta. Patrzę. Bezmyślnie oglądam. A miasto też milczy. Milczymy oboje. Potem jest noc i miasto znika. I znów jestem w domu. Zapalam światła, włączam telewizor. I znikam ja.
Przeglądam stare zdjęcia miasta. Czarno-białe, podkolorowane, ujęcia miejsc nieistniejących, kamienic z szyldami po niemiecku. Dumny piekarz w białym fartuchu stoi przed niewielką piekarnią, kręci wąsa, obok zatrzymane dwie dziewczynki z kółkiem, z lewej strony wjeżdża rower, ale nie widzę, kim jest rowerzysta. W oknach pelargonie, czarne koty wygrzewają się w słońcu, słyszę, jak przejeżdża bryczka. Żadna z tych istot nie podejrzewa, że to ostatni tak letni dzień. Chowam to miasto do szuflady. Przekręcam klucz w zamku.
Agnieszka Wolska–Jankiel
Zalew kultury
Choć nigdy stąd nie wyjechałem. A jednak wróciłem. I jestem pomiędzy. Nie – już nie rozpoznaję twarzy. Muszę się znów ich uczyć, każdej z osobna. Ale domy pamiętam. I chodniki, i psy, i skrzynkę na listy też. Coś się zmieniło, choć zostało takie samo.
Na klepsydrze nazwisko mojej nauczycielki. Pani od polskiego – nie lubiana przez wszystkich uczniów, przeze mnie znienawidzona. Szkolny dramat 45 minut teraz pogrzebany na zawsze. Mogę pójść na jej pogrzeb i zapalić świeczkę za pamięć, ale tego nie zrobię. Pamiętam i tak. A może pójdę i sprawi mi to radość? A może już mam to gdzieś. Właściwie umarła dla mnie od razu po opuszczeniu szkoły, tak jak reszta nauczycieli. Wszystkich ich zamknąłem tam, w tej szkole i nie będę otwierać drzwi. Za tymi drzwiami, pamiętam, przy wejściu wisiało lustro – więc cóż mógłbym zobaczyć, siebie? Starego, pomarszczonego i jak oni wtedy z brakiem nadziei na twarzy. Nie wejdę tam już nigdy, choć szkoła wciąż stoi i dzwonek na przerwę słychać nawet na cmentarzu.
Stoimy na balkonie: ja, moja matka i jej matka. Patrzymy na sklep, na podwórko, na sąsiadkę. Nie rozmawiamy, bo nie mamy o czym. Wszystko już wiemy o nas samych, o tym dniu, o przyszłości. Patrzymy, lecz nie widzimy już tego, co przed nami. Widok z balkonu stał się dla nas przeźroczysty. Niewidzialna perspektywa. Czasem tylko dostrzegamy jakiś szczegół. A że sąsiadka ma nową kurtkę, a że aptekarz zmienił samochód, a że naprzeciwko rosną już begonie. Ale nawet o tym też nie mówimy. Nasze usta stały się nieruchome.
W tym mieście zapomniano o języku. Tu się nie mówi. Ludzie przechodzą w milczeniu przez rynek, patrzą na stary ratusz, który z roku na rok ciemnieje i znika nocą. Potem w swych domach włączają telewizor i niemo zasiadają do stołu z obiadem. Telefony dzwonią tu rzadko, najczęściej z suchym komunikatem o pogodzie i zdrowiu. Wieczorami układają się do snów bez obrazów i dźwięków. Tylko za oknami nerwowo skrzeczą ptaki lub dziecko, które jeszcze jest nie z tego świata, krzyknie głośniej.
Rytualne dni. Piekarnia, mleczarnia, czasem kiosk z gazetą. Szkoła, praca, obiad. Sen poobiedni. I znów – spożywczy, warzywniak, spacer po mieście – wokół lub wszerz i obowiązkowo przez rynek. Zegar na wieży przesuwa wskazówki. Ten rytm pewności. Grunt, ubita krokami codziennych wędrówek ziemia, przez te same od lat szlaki. Nieskończone obroty Ziemi są kamieniem węgielnym tego miasta. Monotonny ruch czasu we wskazówkach zegara nadaje sens. Minuta po minucie przechodzimy przez miasto. Wieczorem telewizor, sen. W piątki alkohol.
Bar. Obskurne miejsce. Betonowy domek między kostnicą dla zwierząt a cmentarzem. Piję piwo, strzepuję popiół papierosa do pustych puszek po konserwach. I patrzę na drogę przez wielką szybę, w której odbija się ekran telewizora. Jest pusto, jakiś podpity facet stara się rozśmieszyć barmankę. Drogą przechodzi grabarz i ciągnie trumnę od stolarza. Liczę ile kroków zrobi, aż zniknie z mojego widoku. Dogaszam papierosa. Do domu wrócę krótszą drogą, przez cmentarz.
Miasto przeszyte trwogą. Wieża kościelna wbija się szpicem w siną chmurę. Czas zastygł. Stoję przy oknie w kompletnej ciszy. Patrzę na rynek miasta. Patrzę. Bezmyślnie oglądam. A miasto też milczy. Milczymy oboje. Potem jest noc i miasto znika. I znów jestem w domu. Zapalam światła, włączam telewizor. I znikam ja.
Przeglądam stare zdjęcia miasta. Czarno-białe, podkolorowane, ujęcia miejsc nieistniejących, kamienic z szyldami po niemiecku. Dumny piekarz w białym fartuchu stoi przed niewielką piekarnią, kręci wąsa, obok zatrzymane dwie dziewczynki z kółkiem, z lewej strony wjeżdża rower, ale nie widzę, kim jest rowerzysta. W oknach pelargonie, czarne koty wygrzewają się w słońcu, słyszę, jak przejeżdża bryczka. Żadna z tych istot nie podejrzewa, że to ostatni tak letni dzień. Chowam to miasto do szuflady. Przekręcam klucz w zamku.
Agnieszka Wolska–Jankiel
Zalew kultury
poniedziałek, czerwca 06, 2011
Walter Benjamin, Berlińskie dzieciństwo na przełomie wieków, Wydawnictwo Alatheia, Warszawa 2010
Mam problem z Benjaminem. Z Benjaminem filozofem? Naukowcem? Pisarzem? Nie wiem, kim jest. To jest pierwszy tekst tego autora, z którym się spotykam. Ale czy potrafię go sensownie odczytać? Czy do tego typu tekstów należy mieć wiedzę na temat jego teorii naukowych, na temat jego życia? Ja jej nie posiadam, więc czy mogę czegoś dowiedzieć się tylko z tej książki? Trudno, być może moja interpretacja nie będzie pełna, być może w efekcie lektura okaże się rozczarowaniem, ale pójdę za wskazówkami Gadamera i znajdę to, co mogę znaleźć tylko tu, w samym tekście.
„Pojedyncze przeżycie jest zawsze już jakąś całością znaczenia, pewnym związkiem. Wprawdzie z drugiej strony pojedyncze przeżycie samo jest częścią przebiegu życiowego jako całości, wszakże jego znaczenie odniesione jest do tej całości w specyficzny sposób. Nie jest oczywiście tak, że coś, co przeżywa się na ostatku, dopełnia dopiero i określa znaczenie życia. Sens czyjegoś losu jest raczej swoistą całością ukształtowaną nie od końca, lecz od tworzącego sens środka. Znaczenie życia krystalizuje się nie wokół ostatniego, lecz wokół rozstrzygającego przeżycia. Jeden moment może rozstrzygać o całym życiu.” Tak sądzi Dithley. Przytoczyłam ten cytat, bo według mnie jest to klucz do książki Benjamina. Przynajmniej w tym kontekście ją odczytałam.
Czym jest dzieciństwo? Z pewnością wiąże się mocno z rodzinnym domem. Zapewne są to dorośli, którzy wprowadzają dziecko w już ukształtowany przez nich świat-dom, oś tego świata i pierwszy układ odniesienia. Konstrukcja najtrwalsza i niepowtarzalna. Co składa się na dom? Przedmioty, dźwięk, zapach, układ, najbliższa przestrzeń poza domem, układ ulic, miejsca, gdzie wszystko stawało się po raz pierwszy i w tym sposobie zawarło na zawsze swoje znaczenie.
Ta książka jest z pewnością opisem wrażeń odczutych w dzieciństwie, wręcz elementarzem pierwszych przeżyć, pierwotnych doświadczeń życia. Jest poszukiwaniem własnych, niepowtarzalnych archetypów. Przedmioty w domu, to przede wszystkim, ale też ulice, budynki, parki – to odrębne historie, a w każdej z nich plątanina emocji i gęstwina wyobraźni. Weźmy na przykład esej o szafach: szafa to nie tylko przedmiot, w którym przechowuje się ubrania czy pościel. Spoza jego utylitarnego sensu wynika coś więcej. Dla małego dziecka to tajemnicza przestrzeń, w której kryją się niezwykłe przedmioty. Dla Benjamina to archetyp poszukiwania, otwierania nowego, poznawania. Z pierwszym otwarciem szafy, komody, kredensu związane są też sytuacje, kiedy to się stało, z jakiej przyczyny otwiera się to lub owo. I te sytuacje na zawsze już zostaną związane z tymi przedmiotami.
"Otwierałem dwuskrzydłowe drzwiczki, wymacywałem tom, którego musiałem szukać nie w rzędzie, lecz w mroku za nim, odnajdywałem gorączkowo stronę, na której wcześniej skończyłem, i tkwiąc tam bez ruchu, zaczynałem przerzucać kartki przed otwartą szafą, by wykorzystać czas do powrotu rodziców. Z tego co czytałem, nie rozumiałem ani słowa. Jednak groza każdego głosu widma, każdej północy i każdej klątwy wzmagała się i dopełniała trwogami ucha, które w każdej chwili oczekiwało szczęku klucza w drzwiach i tępego stukotu, z którym laska ojca wpadała do stojaka."
W taki właśnie sposób Benjamin tworzy swój prywatny katalog dzieciństwa. Jednak nie ma tu żadnej systematyczności. Jakby wspominane obrazy pojawiały się nagle w wyobraźni autora, bez związku z poprzednimi. Jest w nich też jakaś niedokończoność, niedomówienia, tajemnice. Jakby ten świat był nie do opowiedzenia w całości, jakby mimo próby dosłownego zapisu wciąż się wymykał w inne ulice, inne historie, inne przedmioty. Autor nie skupia się tylko na czystym opisie, ale stara się zanalizować ówczesny sposób myślenia, konkretyzacji w myślach rzeczywistości, która przed jego oczami się pojawia.
Nie jest łatwa do czytania ta książka. Nie wiem, czy wynika to z tłumaczenia, czy ze specyfiki języka, jakim posługuje się Benjamin. Nie zawsze jestem w stanie nadążyć za skojarzeniami autora – tym bardziej, że często dotyczą bardzo intymnych przeżyć lub miejsc, które już nie istnieją na mapie Berlina. Świat, który opisuje, należy już do przeszłości. Miasto z przełomu wieków, mieszczański, bogaty dom, na ulicach wozy konne i latarnie gazowe, kapelusze dam, nianie w parkach i wszechświat przedmiotów, które możemy odnaleźć już tylko w muzeach – to wszystko składa się na świat dzieciństwa Benjamina. Dlatego można czasem czuć się zagubionym w tej niedostępnej już przeszłości i nie do końca jesteśmy ją sobie w stanie wyobrazić, gdy natykamy się na zapomniane już znaczenia i nazwy przedmiotów, które wypełniały ten świat. Dodajmy do tego szczególny rodzaj patrzenia – z perspektywy dziecka, które faktycznie widzi inaczej, widzi odczuwając, włączając w ten świat cienie, widma, choroby, bajki. Wszystko jest ściśle ze sobą powiązane, wyobraźnia i fakty budują świadomość dziecka, nadają formę, która staje się kształtem naszego życia w dorosłości.
Przy lekturze tej książki krążył nade mną duch Bruna Schulza. Chyba chodzi o tę samą u obu autorów cielesność i namacalność przestrzeni, o to, że otaczające przedmioty posiadają swoistą moc, którą w dzieciństwie jeszcze odczuwamy, lecz później zupełnie gubimy. Nazwanie tego świata jeszcze raz nie ocala całkowicie od zapomnienia.
"Nie umiemy w pełni odzyskać rzeczy zapomnianych. Może to dobrze. Wstrząs odzyskania byłby tak destrukcyjny, że w jednej chwili przestalibyśmy rozumieć swoją tęsknotę. A tak rozumiemy ją, i to tym lepiej, im głębiej tkwi w nas owo coś zapomnianego. (…) Może to, co nadaje zapomnianemu taki ciężar i brzemienność, jest tylko śladem dawnych nawyków, w których nie umielibyśmy już się odnaleźć. Może wymieszanie tego zapomnianego z pyłkami z naszych upadłych domostw stanowi tajemnicę, dzięki której ono przetrwało."
Agnieszka Wolska
Mam problem z Benjaminem. Z Benjaminem filozofem? Naukowcem? Pisarzem? Nie wiem, kim jest. To jest pierwszy tekst tego autora, z którym się spotykam. Ale czy potrafię go sensownie odczytać? Czy do tego typu tekstów należy mieć wiedzę na temat jego teorii naukowych, na temat jego życia? Ja jej nie posiadam, więc czy mogę czegoś dowiedzieć się tylko z tej książki? Trudno, być może moja interpretacja nie będzie pełna, być może w efekcie lektura okaże się rozczarowaniem, ale pójdę za wskazówkami Gadamera i znajdę to, co mogę znaleźć tylko tu, w samym tekście.
„Pojedyncze przeżycie jest zawsze już jakąś całością znaczenia, pewnym związkiem. Wprawdzie z drugiej strony pojedyncze przeżycie samo jest częścią przebiegu życiowego jako całości, wszakże jego znaczenie odniesione jest do tej całości w specyficzny sposób. Nie jest oczywiście tak, że coś, co przeżywa się na ostatku, dopełnia dopiero i określa znaczenie życia. Sens czyjegoś losu jest raczej swoistą całością ukształtowaną nie od końca, lecz od tworzącego sens środka. Znaczenie życia krystalizuje się nie wokół ostatniego, lecz wokół rozstrzygającego przeżycia. Jeden moment może rozstrzygać o całym życiu.” Tak sądzi Dithley. Przytoczyłam ten cytat, bo według mnie jest to klucz do książki Benjamina. Przynajmniej w tym kontekście ją odczytałam.
Czym jest dzieciństwo? Z pewnością wiąże się mocno z rodzinnym domem. Zapewne są to dorośli, którzy wprowadzają dziecko w już ukształtowany przez nich świat-dom, oś tego świata i pierwszy układ odniesienia. Konstrukcja najtrwalsza i niepowtarzalna. Co składa się na dom? Przedmioty, dźwięk, zapach, układ, najbliższa przestrzeń poza domem, układ ulic, miejsca, gdzie wszystko stawało się po raz pierwszy i w tym sposobie zawarło na zawsze swoje znaczenie.
Ta książka jest z pewnością opisem wrażeń odczutych w dzieciństwie, wręcz elementarzem pierwszych przeżyć, pierwotnych doświadczeń życia. Jest poszukiwaniem własnych, niepowtarzalnych archetypów. Przedmioty w domu, to przede wszystkim, ale też ulice, budynki, parki – to odrębne historie, a w każdej z nich plątanina emocji i gęstwina wyobraźni. Weźmy na przykład esej o szafach: szafa to nie tylko przedmiot, w którym przechowuje się ubrania czy pościel. Spoza jego utylitarnego sensu wynika coś więcej. Dla małego dziecka to tajemnicza przestrzeń, w której kryją się niezwykłe przedmioty. Dla Benjamina to archetyp poszukiwania, otwierania nowego, poznawania. Z pierwszym otwarciem szafy, komody, kredensu związane są też sytuacje, kiedy to się stało, z jakiej przyczyny otwiera się to lub owo. I te sytuacje na zawsze już zostaną związane z tymi przedmiotami.
"Otwierałem dwuskrzydłowe drzwiczki, wymacywałem tom, którego musiałem szukać nie w rzędzie, lecz w mroku za nim, odnajdywałem gorączkowo stronę, na której wcześniej skończyłem, i tkwiąc tam bez ruchu, zaczynałem przerzucać kartki przed otwartą szafą, by wykorzystać czas do powrotu rodziców. Z tego co czytałem, nie rozumiałem ani słowa. Jednak groza każdego głosu widma, każdej północy i każdej klątwy wzmagała się i dopełniała trwogami ucha, które w każdej chwili oczekiwało szczęku klucza w drzwiach i tępego stukotu, z którym laska ojca wpadała do stojaka."
W taki właśnie sposób Benjamin tworzy swój prywatny katalog dzieciństwa. Jednak nie ma tu żadnej systematyczności. Jakby wspominane obrazy pojawiały się nagle w wyobraźni autora, bez związku z poprzednimi. Jest w nich też jakaś niedokończoność, niedomówienia, tajemnice. Jakby ten świat był nie do opowiedzenia w całości, jakby mimo próby dosłownego zapisu wciąż się wymykał w inne ulice, inne historie, inne przedmioty. Autor nie skupia się tylko na czystym opisie, ale stara się zanalizować ówczesny sposób myślenia, konkretyzacji w myślach rzeczywistości, która przed jego oczami się pojawia.
Nie jest łatwa do czytania ta książka. Nie wiem, czy wynika to z tłumaczenia, czy ze specyfiki języka, jakim posługuje się Benjamin. Nie zawsze jestem w stanie nadążyć za skojarzeniami autora – tym bardziej, że często dotyczą bardzo intymnych przeżyć lub miejsc, które już nie istnieją na mapie Berlina. Świat, który opisuje, należy już do przeszłości. Miasto z przełomu wieków, mieszczański, bogaty dom, na ulicach wozy konne i latarnie gazowe, kapelusze dam, nianie w parkach i wszechświat przedmiotów, które możemy odnaleźć już tylko w muzeach – to wszystko składa się na świat dzieciństwa Benjamina. Dlatego można czasem czuć się zagubionym w tej niedostępnej już przeszłości i nie do końca jesteśmy ją sobie w stanie wyobrazić, gdy natykamy się na zapomniane już znaczenia i nazwy przedmiotów, które wypełniały ten świat. Dodajmy do tego szczególny rodzaj patrzenia – z perspektywy dziecka, które faktycznie widzi inaczej, widzi odczuwając, włączając w ten świat cienie, widma, choroby, bajki. Wszystko jest ściśle ze sobą powiązane, wyobraźnia i fakty budują świadomość dziecka, nadają formę, która staje się kształtem naszego życia w dorosłości.
Przy lekturze tej książki krążył nade mną duch Bruna Schulza. Chyba chodzi o tę samą u obu autorów cielesność i namacalność przestrzeni, o to, że otaczające przedmioty posiadają swoistą moc, którą w dzieciństwie jeszcze odczuwamy, lecz później zupełnie gubimy. Nazwanie tego świata jeszcze raz nie ocala całkowicie od zapomnienia.
"Nie umiemy w pełni odzyskać rzeczy zapomnianych. Może to dobrze. Wstrząs odzyskania byłby tak destrukcyjny, że w jednej chwili przestalibyśmy rozumieć swoją tęsknotę. A tak rozumiemy ją, i to tym lepiej, im głębiej tkwi w nas owo coś zapomnianego. (…) Może to, co nadaje zapomnianemu taki ciężar i brzemienność, jest tylko śladem dawnych nawyków, w których nie umielibyśmy już się odnaleźć. Może wymieszanie tego zapomnianego z pyłkami z naszych upadłych domostw stanowi tajemnicę, dzięki której ono przetrwało."
Agnieszka Wolska
poniedziałek, maja 16, 2011
MIRON BIAŁOSZEWSKI: bllaada kici koci przez sen cykl: podfruwaje; tomik: wiersze wybrane i dobrane
— praszpni!
pniani zapiomniała psa...
Ona podanie pisze tak
„ja narzeczona
ja narzeczona
narzeczonego
ale jak?"
drze, pisze tak
„rzeczonajona
narzeczajona
ja rzeczonana
ona rzeczonoja”
drze, pisze tak
„ona narzecz
ja? a ja? a ja?
pies z nimi tańcował
koniec poda-
nia.”
U z a s a d n i e n i e
„mam psa-znajdę,
idę, on staje, ten pies,
odchodzę, stoi
przy innej pani z dzidzi,
dzidzi na psa na barana,
pies stoi, usiadł jak stał
na kocyk,
ona mu pierniczka,
odchodzi z dzidzi,
pies za nimi,
a ja? nadchodzę:
— Lolek!
on dopiero do mnie i macha
ogonem za tamtą.”
pniani zapiomniała psa...
Ona podanie pisze tak
„ja narzeczona
ja narzeczona
narzeczonego
ale jak?"
drze, pisze tak
„rzeczonajona
narzeczajona
ja rzeczonana
ona rzeczonoja”
drze, pisze tak
„ona narzecz
ja? a ja? a ja?
pies z nimi tańcował
koniec poda-
nia.”
U z a s a d n i e n i e
„mam psa-znajdę,
idę, on staje, ten pies,
odchodzę, stoi
przy innej pani z dzidzi,
dzidzi na psa na barana,
pies stoi, usiadł jak stał
na kocyk,
ona mu pierniczka,
odchodzi z dzidzi,
pies za nimi,
a ja? nadchodzę:
— Lolek!
on dopiero do mnie i macha
ogonem za tamtą.”
sobota, maja 07, 2011
niedziela, maja 01, 2011
"Gdzieś dalej, gdzie indziej"
Uciekam do Włoch, do słońca - uciekam w myślach, w słowach Dariusza Czai. Piję wino południowe, chodzę po białych kamieniach, wystawiam twarz na morski wiatr. Apulia. Pusto, gorąco i tylko wieczorno-nocne obrzędy. Poznaję świat, który zastygł. Słucham tarantelli. Jestem ukąszona przez tę książkę.
środa, kwietnia 20, 2011
sobota, kwietnia 02, 2011
Samotnik Ionesco
"To głupia pycha, być może, chcieć pojąć to, co jest niepojęte. Ale nie ma pychy, co to jest pycha? Faktem jest, że nie mogę ruszyć się z miejsca. Wydaje mi się, że jestem pod murem świata, zapomnieć o zamurzu. Nie decyduję się, by oderwać się od muru. Może to choroba. Tkwię sam jak palec pod tym murem. Całkiem sam, jak głupiec. Oni, tamci, przebyli kawał drogi, organizują nawet społeczeństwa, lepiej lub gorzej, to prawda, i są arcynadzwyczajne narzędzia. A ja patrzę tylko na mur i odwracam się plecami do świata. Zamierzyłem już sobie, tak, nie myśleć, skoro myśleć nie można."
P.S. Więcej obrazów Jacka Kasjanowicza http://www.sztukpuk.art.pl/documents/191.html
piątek, kwietnia 01, 2011
Zbigniew Mentzel – „Wszystkie języki świata” Znak 2005
„Teraz ty” – teraz ja, podobny problem, problem nie pisania, problem nie zabierania się do pisania, problem wczesnego ustalenia, że powinno się pisać i nadal nie pisania. Ale język, języki wciąż mielą, mimo odcięcia wciąż się poruszają. Ale może to tylko nerw, jak u martwego padalca, który przy dotknięciu zwija się.
Jeden dzień, całe życie, matka, ojciec, dzieciństwo, dojrzałość. Wciąż syn, choć już powinien mieć swoje dzieci, a jednak nie wydostał się ze swoich wspomnień, z kręgu stworzonego w dzieciństwie, mimo upływu czasu jego otoczenie jest takie same. Ojciec i syn – rytualne gesty, pastowanie butów, pakowanie walizki. Matka i syn – zaklinanie przyszłości, magiczność przedmiotów, poszukiwanie idealnego stanu – przekładanie pamiątek i fotografii na ścianie – idealny układ nigdy nie odnaleziony.
A jednak coś się udaje. Udaje się zapamiętać drogę do grobu matki. I jej słowa przed śmiercią – „teraz ty” – i syn zaczyna mówić, słowa, których uczył się przez całe życie, wielkie słowniki, rozmówki – wszystko zaczyna wypływać, jego język rusza się i nie przestaje – i w wielkiej sadze, w wielkiej opowieści pojawia się dzień, który minął, pojawia się życie, które przeminęło, matka, która nie żyje, ojciec, który umiera. Historie dzieciństwa, historie dojrzałości, historie rodzinne, historie gazetowe, historie, które nigdy nie miały miejsca. Jego język żyje, już może wie, co powiedzieć, choć to jeszcze jest nie skoordynowane, choć to wszystko znowu wymaga nożyczek i systematycznego poukładania, przyklejenia w odpowiednie miejsce w zeszycie, uporządkowania.
Ale słowa się sklejają, słowa się pojawiają, teraz ja, teraz on – zaczynam, choć może to przeraża. Choć może to przerasta. Choć może to bliższe jest snu, kiedy przedmioty nie wyglądają tak, jak powinny, gdzie w każdym z nich coś jest nie tak, nie taki szczegół, choć przecież to wciąż ta sama rzecz – ale nie ta sama, przeformowana przez myśl, przez sen.
Agnieszka Wolska
Jeden dzień, całe życie, matka, ojciec, dzieciństwo, dojrzałość. Wciąż syn, choć już powinien mieć swoje dzieci, a jednak nie wydostał się ze swoich wspomnień, z kręgu stworzonego w dzieciństwie, mimo upływu czasu jego otoczenie jest takie same. Ojciec i syn – rytualne gesty, pastowanie butów, pakowanie walizki. Matka i syn – zaklinanie przyszłości, magiczność przedmiotów, poszukiwanie idealnego stanu – przekładanie pamiątek i fotografii na ścianie – idealny układ nigdy nie odnaleziony.
A jednak coś się udaje. Udaje się zapamiętać drogę do grobu matki. I jej słowa przed śmiercią – „teraz ty” – i syn zaczyna mówić, słowa, których uczył się przez całe życie, wielkie słowniki, rozmówki – wszystko zaczyna wypływać, jego język rusza się i nie przestaje – i w wielkiej sadze, w wielkiej opowieści pojawia się dzień, który minął, pojawia się życie, które przeminęło, matka, która nie żyje, ojciec, który umiera. Historie dzieciństwa, historie dojrzałości, historie rodzinne, historie gazetowe, historie, które nigdy nie miały miejsca. Jego język żyje, już może wie, co powiedzieć, choć to jeszcze jest nie skoordynowane, choć to wszystko znowu wymaga nożyczek i systematycznego poukładania, przyklejenia w odpowiednie miejsce w zeszycie, uporządkowania.
Ale słowa się sklejają, słowa się pojawiają, teraz ja, teraz on – zaczynam, choć może to przeraża. Choć może to przerasta. Choć może to bliższe jest snu, kiedy przedmioty nie wyglądają tak, jak powinny, gdzie w każdym z nich coś jest nie tak, nie taki szczegół, choć przecież to wciąż ta sama rzecz – ale nie ta sama, przeformowana przez myśl, przez sen.
Agnieszka Wolska
wtorek, marca 29, 2011
czwartek, marca 24, 2011
wtorek, marca 22, 2011
poniedziałek, marca 21, 2011
Teraz
Przesilenie dnia z nocą. Walka zwycięska. Fiat lux!
A w rzeczywistości Słońce oddala się od nas...
A w rzeczywistości Słońce oddala się od nas...
niedziela, marca 20, 2011
piątek, marca 18, 2011
Traktat o naturze ludzkiej
foto:M.Sojka
Nie ma rzeczy bardziej zwykłej i naturalnej niż to, że ludzie, którzy mają roszczenie, iż odkryli jakąś rzecz nową w świecie filozofii i nauk, sugerują innym, by chwalili ich własne systemy, osławiając jednocześnie wszystkie te, które powstały wcześniej. Gdyby ci ludzie zadowalali się ubolewaniem nad tą ignorancją, która jeszcze wciąż ciąży na nas w ogromnej większości ważnych spraw, jakie mogą zjawić się przed trybunałem rozumu ludzkiego, to znalazło by się niewielu ludzi znających się na naukach, którzy by łatwo się z nimi nie zgodzili. Człowiekowi o wyrobionym sądzie i dużej wiedzy łatwo jest spostrzec, że słabe są podstawy nawet tych systemów, które zdobyły największy kredyt i posunęły najdalej swe roszczenia do rozumowania ścisłego i głębokiego. Zasady przyjęte na wiarę, konsekwencje kulawo z nich wyprowadzone, brak spójności między częściami systemu i brak oczywistości w całokształcie — oto rzeczy, które można spotkać na każdym kroku w systemach filozofów najbardziej wybitnych; i, jak się zdaje, te rzeczy ściągnęły niełaskę na samą filozofię.
Hume – Wstep do Traktatu o naturze ludzkiej.
Nie ma rzeczy bardziej zwykłej i naturalnej niż to, że ludzie, którzy mają roszczenie, iż odkryli jakąś rzecz nową w świecie filozofii i nauk, sugerują innym, by chwalili ich własne systemy, osławiając jednocześnie wszystkie te, które powstały wcześniej. Gdyby ci ludzie zadowalali się ubolewaniem nad tą ignorancją, która jeszcze wciąż ciąży na nas w ogromnej większości ważnych spraw, jakie mogą zjawić się przed trybunałem rozumu ludzkiego, to znalazło by się niewielu ludzi znających się na naukach, którzy by łatwo się z nimi nie zgodzili. Człowiekowi o wyrobionym sądzie i dużej wiedzy łatwo jest spostrzec, że słabe są podstawy nawet tych systemów, które zdobyły największy kredyt i posunęły najdalej swe roszczenia do rozumowania ścisłego i głębokiego. Zasady przyjęte na wiarę, konsekwencje kulawo z nich wyprowadzone, brak spójności między częściami systemu i brak oczywistości w całokształcie — oto rzeczy, które można spotkać na każdym kroku w systemach filozofów najbardziej wybitnych; i, jak się zdaje, te rzeczy ściągnęły niełaskę na samą filozofię.
Hume – Wstep do Traktatu o naturze ludzkiej.
środa, marca 16, 2011
poniedziałek, lutego 28, 2011
czwartek, lutego 24, 2011
i ciągle Cioran
Trzeba być równie niezorientowanym jak jakiś anioł czy imbecyl, żeby uwierzyć, że historia człowieka może mieć pomyślny przebieg.
Stanisław Barańczak - Śnieg V
Milczkiem opadający, chyłkiem bielący się śniegu,
cóż w lutym, za oknem, nad ranem może być w tobie jasnego
bardziej niż to, że trzeba pod kołdrą jedną i ciepłą
objąć się, spleść ze sobą obydwa sny, nim uciekną
przed świtem; niż to, że trzeba do nastroszonej piersi
przemówić ciepłym językiem (już drzwiami trzaskają pierwsi
punktualni sąsiedzi, już przez dwie ściany winda
swą listę obecności szumi); niż to, że pokój rozwidnia
ten chłód nagi, wilgotny, przed którym tylko nagie
wilgotne ciepło chroni – i to, co zrywa się nagle,
dwoiste, jednolite, zdławione, nie do zniesienia,
wzbijające się z krzykiem, jawne i mroczne jak ziemia
piątek, lutego 18, 2011
Wczesne godziny - Adam Zagajewski
fot. Agnieszka Wolska
Wczesne godziny przedpołudnia; jeszcze nie piszesz
(nie próbujesz pisać, raczej), tylko leniwie czytasz.
Wszystko jest nieruchome, spokojne, pełne, tak
jakby to był prezent ofiarowany przez muzę powolności,
jak dawniej, w dzieciństwie, na wakacjach, kiedy długo
studiowało się kolorowa mapę przed wycieczką, mapę,
która obiecywała tak wiele, głębokie stawy w lesie
jak świecące oczy motyli, górskie łąki tonące w ostrej trawie;
albo moment przed zaśnięciem, kiedy jeszcze nie ma snów,
ale już wyczuwa się ich nadchodzenie z różnych stron świata,
ich marsz, pielgrzymkę, ich czuwanie przy łożu chorego
(chorego na jawę), i ożywienie wśród średniowiecznych figur
skurczonych w wiecznym bezruchu nad katedrą;
wczesne godziny przedpołudnia, cisza
- jeszcze nie piszesz,
jeszcze rozumiesz tak wiele.
Zbliża się radość.
Wczesne godziny przedpołudnia; jeszcze nie piszesz
(nie próbujesz pisać, raczej), tylko leniwie czytasz.
Wszystko jest nieruchome, spokojne, pełne, tak
jakby to był prezent ofiarowany przez muzę powolności,
jak dawniej, w dzieciństwie, na wakacjach, kiedy długo
studiowało się kolorowa mapę przed wycieczką, mapę,
która obiecywała tak wiele, głębokie stawy w lesie
jak świecące oczy motyli, górskie łąki tonące w ostrej trawie;
albo moment przed zaśnięciem, kiedy jeszcze nie ma snów,
ale już wyczuwa się ich nadchodzenie z różnych stron świata,
ich marsz, pielgrzymkę, ich czuwanie przy łożu chorego
(chorego na jawę), i ożywienie wśród średniowiecznych figur
skurczonych w wiecznym bezruchu nad katedrą;
wczesne godziny przedpołudnia, cisza
- jeszcze nie piszesz,
jeszcze rozumiesz tak wiele.
Zbliża się radość.
Tajemnica fiolki – historia prawie kryminalna
Tego wieczora jadłem kolacje sam. Kardynał Mirum postanowił odwiedzić biskupa K-skiego, zalecając kucharce, żeby przygotowała tylko jedno nakrycie – dla mnie. Kolacja była bardzo obfita, na koniec kucharka przyniosła jakieś ziółka, mówiąc, ze dobrze działają na jelita. Po kolacji poczułem się bardzo senny i zmęczony. Wiek i choroba coraz częściej przypominają mi o wątłości mego ciała i samopoczucia. W środku nocy obudził mnie cichy szmer. Miałem problem z rozbudzeniem się. Jakby rzeczywistość przychodziła gdzieś z dala i na palcach. Jednak hałas zdawał się być coraz bardziej natarczywy, wiec w końcu z trudem udało mi się otworzyć powieki. Czułem, ze jestem nienaturalnie senny.
Nad sobą zobaczyłem kardynała Miruma, a w jego reku strzykawkę.
- Co robisz, mój przyjacielu – zapytałem trochę przestraszony, bardziej jednak zdumiony.
- To nic, ojcze, to sen – odparł cicho kardynał, po czym zaczął gładzic mnie delikatnie po głowie i szeptać cos, czego już nie byłem zdolny zrozumieć. Zapadałem znowu w sen. Nagle – przeszywający ból w palcu rozbudził mnie całkowicie. Kiedy zacząłem pojmować, co się dzieje, kardynał znikał już w drzwiach, chowając cos pod sutanną. Długo nie mogłem zasnąć, zastanawiając się nad zaszłą sytuacja. Postanowiłem jednak odczekać do rana, tym bardziej, że bardzo ciężko było mi się podnieść z łóżka.
Następnego dnia przy śniadaniu ostro zapytałem kardynała, dlaczego był u mnie w nocy w pokoju.
- Ja? – odrzekł zdziwiony. - Ojcze, coś musiało ci się przyśnić. Przecież wiesz, że byłem wczoraj u biskupa K-skiego. Trochę się zagadaliśmy przy kolacji, snuliśmy plany dla naszej diecezji. Nie było sensu wracać, wiec zostałem u niego na noc.
- A to! – podniosłem głos, bo czułem już duże rozdrażnienie, domyślając się, że kardynał coś przede mną ukrywa. Pokazałem mu swój napuchły palec.
- Pewnie ojca coś ugryzło. Teraz lato, dużo insektów, okno otwarte. A sen dorobił swoje – odpowiedział kardynał i spokojnie włożył do ust wielki kawal krwistej szynki. – Naprawdę nie rozumiem, czemu ojciec się tak denerwuje. To był tylko dziwny sen.
Tego dnia, stojąc w oknie, zobaczyłem, jak do biskupa K-skiego wychodzi kardynał i szepcząc mu coś do ucha, przekazuje małą fiolkę. Biskup ostrożnie włożył ja do niewielkiej kasetki i szybko wrócił do swego samochodu, po czym natychmiast wyjechał z dziedzińca. Zaniepokoiłem się na dobre. – Co tu się święci – zamruczałem pod nosem. - Kardynał mnie okłamuje, biskup coś ukrywa, chyba pora wracać do Watykanu. Tutaj nie jest bezpiecznie.
Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Do wyjazdu udawałem, że niczego nie zauważyłem. Nie chciałem, aby kardynał Mirum czegoś się domyślał. Uważałem, ze dla mego bezpieczeństwa dopiero po powrocie napiszę list z prośbą o wyjaśnienie całej tej przedziwnej sytuacji. Kto wie, co jeszcze kardynał mógłby mi zrobić, może na przykład odciąć kawałek palca?
c.d.n.
Agnieszka Wolska
Nad sobą zobaczyłem kardynała Miruma, a w jego reku strzykawkę.
- Co robisz, mój przyjacielu – zapytałem trochę przestraszony, bardziej jednak zdumiony.
- To nic, ojcze, to sen – odparł cicho kardynał, po czym zaczął gładzic mnie delikatnie po głowie i szeptać cos, czego już nie byłem zdolny zrozumieć. Zapadałem znowu w sen. Nagle – przeszywający ból w palcu rozbudził mnie całkowicie. Kiedy zacząłem pojmować, co się dzieje, kardynał znikał już w drzwiach, chowając cos pod sutanną. Długo nie mogłem zasnąć, zastanawiając się nad zaszłą sytuacja. Postanowiłem jednak odczekać do rana, tym bardziej, że bardzo ciężko było mi się podnieść z łóżka.
Następnego dnia przy śniadaniu ostro zapytałem kardynała, dlaczego był u mnie w nocy w pokoju.
- Ja? – odrzekł zdziwiony. - Ojcze, coś musiało ci się przyśnić. Przecież wiesz, że byłem wczoraj u biskupa K-skiego. Trochę się zagadaliśmy przy kolacji, snuliśmy plany dla naszej diecezji. Nie było sensu wracać, wiec zostałem u niego na noc.
- A to! – podniosłem głos, bo czułem już duże rozdrażnienie, domyślając się, że kardynał coś przede mną ukrywa. Pokazałem mu swój napuchły palec.
- Pewnie ojca coś ugryzło. Teraz lato, dużo insektów, okno otwarte. A sen dorobił swoje – odpowiedział kardynał i spokojnie włożył do ust wielki kawal krwistej szynki. – Naprawdę nie rozumiem, czemu ojciec się tak denerwuje. To był tylko dziwny sen.
Tego dnia, stojąc w oknie, zobaczyłem, jak do biskupa K-skiego wychodzi kardynał i szepcząc mu coś do ucha, przekazuje małą fiolkę. Biskup ostrożnie włożył ja do niewielkiej kasetki i szybko wrócił do swego samochodu, po czym natychmiast wyjechał z dziedzińca. Zaniepokoiłem się na dobre. – Co tu się święci – zamruczałem pod nosem. - Kardynał mnie okłamuje, biskup coś ukrywa, chyba pora wracać do Watykanu. Tutaj nie jest bezpiecznie.
Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Do wyjazdu udawałem, że niczego nie zauważyłem. Nie chciałem, aby kardynał Mirum czegoś się domyślał. Uważałem, ze dla mego bezpieczeństwa dopiero po powrocie napiszę list z prośbą o wyjaśnienie całej tej przedziwnej sytuacji. Kto wie, co jeszcze kardynał mógłby mi zrobić, może na przykład odciąć kawałek palca?
c.d.n.
Agnieszka Wolska
czwartek, lutego 17, 2011
Taki dzień, kiedy cienie są szczególnie widoczne, a dzieci patrzą się na mnie szeroko rozwartymi oczami. Taki dzień, gdy czas tężeje pomiędzy ławkami w parkach, a ludzie na nich siedzą bez słowa. Taki dzień, kiedy młodym kobietom pojawiają się na twarzach zmarszczki, a psy nieruchomieją. Ktoś w słuchawce mówi do mnie - już wiosna. Widzę ją, ale nie czuję. Drzewa pod słońce wyglądają tak czarno.
Wiosna 2010
Wiosna 2010
o "Studium przedmiotu" Herberta
Myślenie abstrakcyjne
Wymyśl coś, co nie istnieje i nigdy nie istniało. Wymyśl przedmiot, który nie ma kształtu, wymyśl cień po nim. Przestrzeń po nim.
„Najpiękniejszy jest przedmiot
którego nie ma”
Możliwość stworzenia. Dodania do istniejącej rzeczywistości nowego znaku, nowej przestrzeni, innego wymiaru. Powrót do początku. Stworzenie niemożliwego – które staje się możliwym. Wyobrażenie to znaczy upostaciowienie. Jeśli jest myśl – jest i jej odniesienie w rzeczywistości lub stworzenie nowej rzeczywistości.
Ale czy jest to powołanie do życia?
„ani
oślepienie
ani
śmierć
nie wydrze przedmiotu
którego nie ma”
Może to chodzi tylko o potencjalność, coś na granicy bycia i nie istnienia. przestrzeni ledwo przeczutej, a jednak istniejącej, złapanie ulotnej myśli, błysku obrazu, który przepada w ciemnościach umysłu.
Co można zrobić?
„zaznacz miejsce
gdzie stał przedmiot
którego nie ma
czarnym kwadratem
będzie to
prosty tren
o pięknym nieobecnym”
Tworzenie to jednak mozolna próba nazwania słowami czegoś, co nie istnieje. Można jedynie nadać temu ogólny, nieporadny kształt, spróbować określić – ale nazwać się nie da. Wszystkie akty tworzenia zmierzają do nazwania tego przedmiotu, ale on się wymyka, zmienia, przeobraża, choć ciągle jest tym samym. Może to chodzi o nasze pragnienie piękna. O te momenty, które odnajdujemy w wierszach, obrazach, muzyce, chmurach i innym człowieku?
Czarny kwadrat, tren – jak żałoba, choć może nie opłakiwanie. To smutek niedoskonałości.
Gdyby jednak znowu spróbować wrócić do początku, do momentu przed stworzeniem, przed nazwaniem, wrócić do krainy potencjalności istnienia i sprawdzić jak działają słowa, jak tworzy myśl.
„możesz tam wejść
krzyknąć
pion-poziom
uderzy w nagi horyzont
prostopadły piorun
możemy na tym poprzestać
i tak już stworzyłeś świat”
Od jednego znaku do drugiego, skutek i przyczyna, koło samsary zaczęło się kręcić od chwili, gdy wypowiedziano jedno słowo. Dalsze tworzenie świata idzie już samoistnie. Od jednego elementu przechodzimy w skomplikowaną maszynę.
Jak wejść do „przedświata”?
Potrzebne skupienie, wsłuchanie się w siebie, ostrożne traktowanie otaczającej rzeczywistości, wszak ona też jest wymyślona. Nieograniczona ilość światów jest w nas samych, przed zamkniętymi oczami. Niemożliwe tu, możliwością jest tam.
„nie wpuszczaj nikogo” – dlaczego? Może dlatego, że zaczniesz kierować się innymi poglądami, innym spojrzeniem, może będziesz obawiać się, że twój świat jest dziwny i nieprzystający do innych? Nie obawiaj się tego, przyjmij ten świat takim jaki jest, niech na krześle leży serwetka, niech wieloryb prosi o portret. Zabaw się przestrzenią i pojęciami, pozwól sobie na niemożliwość – a wszystko stanie się możliwe.
Ale to nie jest zabawa, to wyznanie wiary siebie, to wręcz nakaz stwarzania, zmagania ze śmiercią, z nieistnieniem.
Wymyśl coś, co nie istnieje i nigdy nie istniało. Wymyśl przedmiot, który nie ma kształtu, wymyśl cień po nim. Przestrzeń po nim.
„Najpiękniejszy jest przedmiot
którego nie ma”
Możliwość stworzenia. Dodania do istniejącej rzeczywistości nowego znaku, nowej przestrzeni, innego wymiaru. Powrót do początku. Stworzenie niemożliwego – które staje się możliwym. Wyobrażenie to znaczy upostaciowienie. Jeśli jest myśl – jest i jej odniesienie w rzeczywistości lub stworzenie nowej rzeczywistości.
Ale czy jest to powołanie do życia?
„ani
oślepienie
ani
śmierć
nie wydrze przedmiotu
którego nie ma”
Może to chodzi tylko o potencjalność, coś na granicy bycia i nie istnienia. przestrzeni ledwo przeczutej, a jednak istniejącej, złapanie ulotnej myśli, błysku obrazu, który przepada w ciemnościach umysłu.
Co można zrobić?
„zaznacz miejsce
gdzie stał przedmiot
którego nie ma
czarnym kwadratem
będzie to
prosty tren
o pięknym nieobecnym”
Tworzenie to jednak mozolna próba nazwania słowami czegoś, co nie istnieje. Można jedynie nadać temu ogólny, nieporadny kształt, spróbować określić – ale nazwać się nie da. Wszystkie akty tworzenia zmierzają do nazwania tego przedmiotu, ale on się wymyka, zmienia, przeobraża, choć ciągle jest tym samym. Może to chodzi o nasze pragnienie piękna. O te momenty, które odnajdujemy w wierszach, obrazach, muzyce, chmurach i innym człowieku?
Czarny kwadrat, tren – jak żałoba, choć może nie opłakiwanie. To smutek niedoskonałości.
Gdyby jednak znowu spróbować wrócić do początku, do momentu przed stworzeniem, przed nazwaniem, wrócić do krainy potencjalności istnienia i sprawdzić jak działają słowa, jak tworzy myśl.
„możesz tam wejść
krzyknąć
pion-poziom
uderzy w nagi horyzont
prostopadły piorun
możemy na tym poprzestać
i tak już stworzyłeś świat”
Od jednego znaku do drugiego, skutek i przyczyna, koło samsary zaczęło się kręcić od chwili, gdy wypowiedziano jedno słowo. Dalsze tworzenie świata idzie już samoistnie. Od jednego elementu przechodzimy w skomplikowaną maszynę.
Jak wejść do „przedświata”?
Potrzebne skupienie, wsłuchanie się w siebie, ostrożne traktowanie otaczającej rzeczywistości, wszak ona też jest wymyślona. Nieograniczona ilość światów jest w nas samych, przed zamkniętymi oczami. Niemożliwe tu, możliwością jest tam.
„nie wpuszczaj nikogo” – dlaczego? Może dlatego, że zaczniesz kierować się innymi poglądami, innym spojrzeniem, może będziesz obawiać się, że twój świat jest dziwny i nieprzystający do innych? Nie obawiaj się tego, przyjmij ten świat takim jaki jest, niech na krześle leży serwetka, niech wieloryb prosi o portret. Zabaw się przestrzenią i pojęciami, pozwól sobie na niemożliwość – a wszystko stanie się możliwe.
Ale to nie jest zabawa, to wyznanie wiary siebie, to wręcz nakaz stwarzania, zmagania ze śmiercią, z nieistnieniem.
wtorek, lutego 15, 2011
sobota, lutego 12, 2011
W. H. Auden
Anonimowy obywatel
(Do JS/07/M/376
Ten Marmurowy Pomnik
Wzniosło Państwo na jego cześć)
Urząd Statystyczny wskazał go jako tego,
Na kogo nigdy nie złożono żadnego
Zażalenia, a wszystkie traktujące o nim dokumenty
Świadczą, że, w nowoczesnym znaczeniu tego staroświeckiego słowa, był
święty,
Gdyż wszystko czynił pro Publico Bono.
Wyjąwszy wojnę pracował w fabryce aż do dnia
Przejścia na emeryturę i nigdy go nie zwolniono
Lecz w pełni satysfakcjonował swoich pracodawców – Lipa Motors SA.
Bo nie był łamistrajkiem, a w jego poglądach nie było niezwykłości,
Jego związek zawodowy donosi, że płacił wszelkie należności
(Nasz raport ze związku potwierdza te wiadomości)
A nasz pracownik z działu psychologii społecznej poinformował,
Że był popularny wśród kolegów i lubił wypić szklaneczkę.
Prasa przekonuje, że co dzień kupował
Gazetę, a jego reakcje na reklamy nie wykraczały poza normy.
Dokumenty świadczą, że miał wszystkie polisy powykupywane
A z jego karty zdrowia wynika, że był raz w szpitalu,
ale szybko wrócił do formy.
Instytuty Badań Rynkowych I Dobrobytu są przekonane,
Że miał rozsądne podejście do udogodnień, jakie niesie Plan
Pożyczkowy
I posiadał wszystko, co jest niezbędne Nowoczesnemu Człowiekowi:
Gramofon, radio, samochód, maszynę do chłodzenia żywności.
Badacze Opinii Publicznej odkryli, ku swojej radości,
Że miał właściwe poglądy na każdą porę roku,
Kiedy był pokój, pragnął pokoju, gdy była wojna, poszedł do boju.
Był żonaty i dodał pięcioro dzieci do populacji,
Co, z punktu widzenia eugeniki, jest prawidłową liczbą dla rodziców
jego
generacji
A nasi nauczyciele mówią, że nigdy nie wtrącał się w sprawy edukacji.
Czy był wolny? Czy był szczęśliwy? Pytanie dowodzi głupoty:
Jeśliby było coś nie tak, z pewnością wiedziano by o tym.
z angielskiego: Maria Morawiecka
sobota, stycznia 29, 2011
piątek, stycznia 28, 2011
dziś 15-ta rocznica śmierci Brodskiego
JOSIF BRODSKI
Dotknij mnie - pod palcami poczujesz rzep uschły.
wilgoć wieczoru lub poranku, tętno
kamieniołomu miasta, oddech stepowej pustki,
tych, którzy już nie żyją, lecz których pamiętam.
Dotknij mnie - a poczujesz pod czubkami palców
wszystko to, co istnieje poza mną. beze mnie,
co nie wierzy mnie, mojej twarzy, memu paltu,
wpisując nas w swój bilans zawsze po stronie ujemnej.
wtorek, stycznia 25, 2011
niedziela, stycznia 23, 2011
Dla Jacka - Kawafis
fot. Agnieszka Wolska
ZAPOMNIENIE
W cieplarni uwięzione
pod szkłem, kwiaty zapominają, jaką słońce
jasnością płonie
i czym są powiewy rzeźwe, nad łąką tchnące.
ZAPOMNIENIE
W cieplarni uwięzione
pod szkłem, kwiaty zapominają, jaką słońce
jasnością płonie
i czym są powiewy rzeźwe, nad łąką tchnące.
sobota, stycznia 15, 2011
w 120 rocznicę urodzin Osipa Mandelsztama - jego wiersz:
Więc za chwałę tych dni, co nadejdą w przyszłości,
I za ludzkiej godności sprawę
Pozbawiłem się miejsca przy stole mych ojców
I radości, i czci mojej nawet.
Wiek, jak brytan wilkowi, do gardła mi skacze,
Lecz ja wilkiem nie jestem, nie jestem.
Jak się czapkę pcha w rękaw, tak pchnij mnie już raczej
W duszny kożuch Syberii leśnej.
Byle tchórza nie widzieć i brudu nie widzieć
Ani kołem łamanych kości.
Niechaj z nocy polarnej błękitny lis wyjdzie,
Niech mi zalśni w swej mroźnej piękności.
piątek, stycznia 14, 2011
niedziela, stycznia 02, 2011
Pokój
Marcinowi Świetlickiemu
Ja Panu nie mam nic do powiedzenia.
Ja na Pana tylko patrzę,
patrzę przez Pańskie wiersze.
Ja Panu nie mam nic do powiedzenia.
Wszystko zostało już powiedziane
przez Pana.
Chcę, aby za mnie przemówiły
wszystkie książki,
których nie czytałam,
żeby przemówiła Biblia,
której nigdy nie poznałam.
Kiedy tu wejdziesz, powiedz,
jak ma się „Trzecia Rzesza” do Barańczaka.
Na stosie papieru – Świetlicki.
styczeń 2011
Ja Panu nie mam nic do powiedzenia.
Ja na Pana tylko patrzę,
patrzę przez Pańskie wiersze.
Ja Panu nie mam nic do powiedzenia.
Wszystko zostało już powiedziane
przez Pana.
Chcę, aby za mnie przemówiły
wszystkie książki,
których nie czytałam,
żeby przemówiła Biblia,
której nigdy nie poznałam.
Kiedy tu wejdziesz, powiedz,
jak ma się „Trzecia Rzesza” do Barańczaka.
Na stosie papieru – Świetlicki.
styczeń 2011
Subskrybuj:
Posty (Atom)