Walter Benjamin, Berlińskie dzieciństwo na przełomie wieków, Wydawnictwo Alatheia, Warszawa 2010
Mam problem z Benjaminem. Z Benjaminem filozofem? Naukowcem? Pisarzem? Nie wiem, kim jest. To jest pierwszy tekst tego autora, z którym się spotykam. Ale czy potrafię go sensownie odczytać? Czy do tego typu tekstów należy mieć wiedzę na temat jego teorii naukowych, na temat jego życia? Ja jej nie posiadam, więc czy mogę czegoś dowiedzieć się tylko z tej książki? Trudno, być może moja interpretacja nie będzie pełna, być może w efekcie lektura okaże się rozczarowaniem, ale pójdę za wskazówkami Gadamera i znajdę to, co mogę znaleźć tylko tu, w samym tekście.
„Pojedyncze przeżycie jest zawsze już jakąś całością znaczenia, pewnym związkiem. Wprawdzie z drugiej strony pojedyncze przeżycie samo jest częścią przebiegu życiowego jako całości, wszakże jego znaczenie odniesione jest do tej całości w specyficzny sposób. Nie jest oczywiście tak, że coś, co przeżywa się na ostatku, dopełnia dopiero i określa znaczenie życia. Sens czyjegoś losu jest raczej swoistą całością ukształtowaną nie od końca, lecz od tworzącego sens środka. Znaczenie życia krystalizuje się nie wokół ostatniego, lecz wokół rozstrzygającego przeżycia. Jeden moment może rozstrzygać o całym życiu.” Tak sądzi Dithley. Przytoczyłam ten cytat, bo według mnie jest to klucz do książki Benjamina. Przynajmniej w tym kontekście ją odczytałam.
Czym jest dzieciństwo? Z pewnością wiąże się mocno z rodzinnym domem. Zapewne są to dorośli, którzy wprowadzają dziecko w już ukształtowany przez nich świat-dom, oś tego świata i pierwszy układ odniesienia. Konstrukcja najtrwalsza i niepowtarzalna. Co składa się na dom? Przedmioty, dźwięk, zapach, układ, najbliższa przestrzeń poza domem, układ ulic, miejsca, gdzie wszystko stawało się po raz pierwszy i w tym sposobie zawarło na zawsze swoje znaczenie.
Ta książka jest z pewnością opisem wrażeń odczutych w dzieciństwie, wręcz elementarzem pierwszych przeżyć, pierwotnych doświadczeń życia. Jest poszukiwaniem własnych, niepowtarzalnych archetypów. Przedmioty w domu, to przede wszystkim, ale też ulice, budynki, parki – to odrębne historie, a w każdej z nich plątanina emocji i gęstwina wyobraźni. Weźmy na przykład esej o szafach: szafa to nie tylko przedmiot, w którym przechowuje się ubrania czy pościel. Spoza jego utylitarnego sensu wynika coś więcej. Dla małego dziecka to tajemnicza przestrzeń, w której kryją się niezwykłe przedmioty. Dla Benjamina to archetyp poszukiwania, otwierania nowego, poznawania. Z pierwszym otwarciem szafy, komody, kredensu związane są też sytuacje, kiedy to się stało, z jakiej przyczyny otwiera się to lub owo. I te sytuacje na zawsze już zostaną związane z tymi przedmiotami.
"Otwierałem dwuskrzydłowe drzwiczki, wymacywałem tom, którego musiałem szukać nie w rzędzie, lecz w mroku za nim, odnajdywałem gorączkowo stronę, na której wcześniej skończyłem, i tkwiąc tam bez ruchu, zaczynałem przerzucać kartki przed otwartą szafą, by wykorzystać czas do powrotu rodziców. Z tego co czytałem, nie rozumiałem ani słowa. Jednak groza każdego głosu widma, każdej północy i każdej klątwy wzmagała się i dopełniała trwogami ucha, które w każdej chwili oczekiwało szczęku klucza w drzwiach i tępego stukotu, z którym laska ojca wpadała do stojaka."
W taki właśnie sposób Benjamin tworzy swój prywatny katalog dzieciństwa. Jednak nie ma tu żadnej systematyczności. Jakby wspominane obrazy pojawiały się nagle w wyobraźni autora, bez związku z poprzednimi. Jest w nich też jakaś niedokończoność, niedomówienia, tajemnice. Jakby ten świat był nie do opowiedzenia w całości, jakby mimo próby dosłownego zapisu wciąż się wymykał w inne ulice, inne historie, inne przedmioty. Autor nie skupia się tylko na czystym opisie, ale stara się zanalizować ówczesny sposób myślenia, konkretyzacji w myślach rzeczywistości, która przed jego oczami się pojawia.
Nie jest łatwa do czytania ta książka. Nie wiem, czy wynika to z tłumaczenia, czy ze specyfiki języka, jakim posługuje się Benjamin. Nie zawsze jestem w stanie nadążyć za skojarzeniami autora – tym bardziej, że często dotyczą bardzo intymnych przeżyć lub miejsc, które już nie istnieją na mapie Berlina. Świat, który opisuje, należy już do przeszłości. Miasto z przełomu wieków, mieszczański, bogaty dom, na ulicach wozy konne i latarnie gazowe, kapelusze dam, nianie w parkach i wszechświat przedmiotów, które możemy odnaleźć już tylko w muzeach – to wszystko składa się na świat dzieciństwa Benjamina. Dlatego można czasem czuć się zagubionym w tej niedostępnej już przeszłości i nie do końca jesteśmy ją sobie w stanie wyobrazić, gdy natykamy się na zapomniane już znaczenia i nazwy przedmiotów, które wypełniały ten świat. Dodajmy do tego szczególny rodzaj patrzenia – z perspektywy dziecka, które faktycznie widzi inaczej, widzi odczuwając, włączając w ten świat cienie, widma, choroby, bajki. Wszystko jest ściśle ze sobą powiązane, wyobraźnia i fakty budują świadomość dziecka, nadają formę, która staje się kształtem naszego życia w dorosłości.
Przy lekturze tej książki krążył nade mną duch Bruna Schulza. Chyba chodzi o tę samą u obu autorów cielesność i namacalność przestrzeni, o to, że otaczające przedmioty posiadają swoistą moc, którą w dzieciństwie jeszcze odczuwamy, lecz później zupełnie gubimy. Nazwanie tego świata jeszcze raz nie ocala całkowicie od zapomnienia.
"Nie umiemy w pełni odzyskać rzeczy zapomnianych. Może to dobrze. Wstrząs odzyskania byłby tak destrukcyjny, że w jednej chwili przestalibyśmy rozumieć swoją tęsknotę. A tak rozumiemy ją, i to tym lepiej, im głębiej tkwi w nas owo coś zapomnianego. (…) Może to, co nadaje zapomnianemu taki ciężar i brzemienność, jest tylko śladem dawnych nawyków, w których nie umielibyśmy już się odnaleźć. Może wymieszanie tego zapomnianego z pyłkami z naszych upadłych domostw stanowi tajemnicę, dzięki której ono przetrwało."
Agnieszka Wolska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz