czwartek, lutego 24, 2011

Stanisław Barańczak - Śnieg V


Milczkiem opadający, chyłkiem bielący się śniegu,
cóż w lutym, za oknem, nad ranem może być w tobie jasnego

bardziej niż to, że trzeba pod kołdrą jedną i ciepłą
objąć się, spleść ze sobą obydwa sny, nim uciekną

przed świtem; niż to, że trzeba do nastroszonej piersi
przemówić ciepłym językiem (już drzwiami trzaskają pierwsi

punktualni sąsiedzi, już przez dwie ściany winda
swą listę obecności szumi); niż to, że pokój rozwidnia

ten chłód nagi, wilgotny, przed którym tylko nagie
wilgotne ciepło chroni – i to, co zrywa się nagle,

dwoiste, jednolite, zdławione, nie do zniesienia,
wzbijające się z krzykiem, jawne i mroczne jak ziemia

Brak komentarzy: