życie to ruch
a moje serce zostało w Serbii
powrót do domu wiąże się z powrotem do dawnych lęków, smutku, deszczu za oknem
jeszcze 3 dni temu w Sarajewie było 40 stopni Celsjusza
w efekcie – skradzione dokumenty, portfel, aparat fotograficzny i kupa długów
w Polsce – skradziony/zgubiony paszport i nawet nie ma teraz możliwości zwiania stąd z powrotem na słoneczne Bałkany
Pamiętam jak gapiłyśmy się bezmyślnie na mapę Serbii nie rozumiejąc z niej nic. Jakieś obce nazwy miast, plątanina dróg, niziny, wyżyny i jedyny punkt, który stał się naszym celem – Guca. Trochę podczytywałyśmy przewodnik po Bałkanach, co warto zobaczyć, jakie zabytki nas tam czekają, jakie historyczne miejsca, jakie jedzenie.
A potem noc przed wyjazdem – nerwowe oczekiwanie, kiedy minie i będzie można założyć w końcu plecak, wyjść na drogę i czekać na cud.
Noc, noc przed – najgorsza. Odliczanie czasu, bezsenność. Pytania w głowie – jak będzie? I zupełnie bez wyobrażenia, jak może być, bo skąd wiadomo, kiedy po raz pierwszy jedziemy na Bałkany. Plecak w jednym kącie pokoju, karimata w drugim, buty rozrzucone po przedpokoju, burza za oknem. I papieros za papierosem, kolejna butelka piwa, byle usnąć i doczekać w końcu dnia wyjazdu.
I jest w końcu ten dzień, wyczekany, niewyspany, słoneczny. Umawiamy się z Gochą w Nowej Prowincji. Szybko wrzucam rzeczy do plecaka, wydaje mi się, że trochę przesadziłam, ale wolę być przygotowana na każdą okazję – ciepło/zimno. Jadę do miasta, Gocha już jest. Śmiejemy się, bez przerwy się śmiejemy, ogarnia nas jakieś niewyobrażalne szczęście, mogłybyśmy teraz przebiec cały maraton i nadal energia by nas roznosiła. Jeeedziieemmmy!!! W końcu! Wyczekane wakacje, daleko od Krakowa, daleko od pracy, daleko od znajomych/nieznajomych. WAKAKA!!!
Bez pojęcia nawet jak wyjechać z Krakowa, na którą drogę się kierować, kiedyś ktoś podsunął zakopiankę. Słyszę gdzieś w tle mych myśli – „Weźcie tramwaj 19 na Borek Fałęcki, a potem wejdźcie na górę i tam stoją ludzie, którzy łapią stopa.” Lecz zanim wyjdziemy z Prowincji mija mnóstwo czasu, ciągle ktoś znajomy wchodzi, więc krzyczymy radośnie, że właśnie wyjeżdżamy, że właśnie ruszamy na stopa do Serbii, oczekujemy zachwytów, podziwu – i dostajemy to od prawie każdego. W końcu wychodzimy, idziemy pod Pocztę na tramwaj, plecaki ciężkie, karimaty błyszczą w słońcu. Czujemy się jak pierwsi podróżnicy, jedziemy w nieznane, choć to dopiero tramwaj w Krakowie, ale podróż już się zaczęła. Już ten tramwaj nie jest tym zwyczajnym tramwajem, jest już tajemnicą lub raczej początkiem tajemnicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz