czwartek, października 31, 2013

Przewodnik po śmierci: Piękna jak życie - Tygodnik

Przewodnik po śmierci: Piękna jak życie 

Stephen Jenkinson
Stephen Jenkinson Foto: TP
Nasz błąd po­le­ga na tym, że sta­ra­my się ko­chać życie nie­ja­ko prze­ciw­ko śmier­ci.A tego się po pro­stu nie da zro­bić. Ko­chać życie to zna­czy być w ża­ło­bie po życiu. To stany nie­wy­stę­pu­ją­ce od­dziel­nie: mi­łość i ża­ło­ba – mówi Ste­phen Jen­kin­son, to­wa­rzysz umie­ra­ją­cych, w roz­mo­wie z Agatą Kulą.
Parę lat temu po­wie­dział­bym, że po­ma­gam lu­dziom w umie­ra­niu. Ale teraz widzę, że to, czym się de facto zaj­mu­ję, to spra­wia­nie, żeby lu­dzie świa­do­mie umie­ra­li – przy­zna­je znany spe­cja­li­sta opie­ki pa­lia­tyw­nej. – Kiedy śmierć się zbli­ża, sta­ra­ją się zająć wszyst­kim, tylko nie umie­ra­niem. Wspie­ra ich w tym nie­szczę­śli­wym za­pę­tle­niu oto­cze­nie: „Co też mama mówi, jaki grób, prze­cież nie trze­ba tak pe­sy­mi­stycz­nie...”. Ko­bie­ta 87-let­nia, z ra­kiem, od mie­się­cy nie wy­cho­dzi z domu, od ty­go­dni pra­wie nie wsta­je z łóżka. Jak można tak jej my­dlić oczy?
Od­wie­dza­łem kie­dyś ko­bie­tę, która przy każ­dej ko­lej­nej wi­zy­cie wi­ta­ła mnie coraz słab­sza, ale roz­ma­wiać chcia­ła tylko o swo­jej pracy w przy­ko­ściel­nej or­ga­ni­za­cji i o prze­bu­do­wie domu. W końcu po­wie­dzia­łem: „Mam wra­że­nie, że je­steś nie­spo­koj­na i że przed czymś ucie­kasz, po­praw mnie, jeśli się mylę”. Wtedy się roz­pła­ka­ła, a potem po raz pierw­szy po­roz­ma­wia­li­śmy o jej śmier­ci.
Ogrom­na więk­szość z umie­ra­ją­cych nie czuje fi­zycz­ne­go bólu. Aku­rat w uśmie­rza­niu go współ­cze­sna opie­ka pa­lia­tyw­na jest bar­dzo dobra. Każdy jest ob­sta­wio­ny le­ka­mi, lecz boi się nadal, nawet jesz­cze bar­dziej. Tak, pra­wie wszy­scy, z któ­ry­mi pra­co­wa­łem, byli prze­ra­że­ni. Tylko że to nie cier­pie­nie ich tak na­praw­dę prze­ra­ża­ło. Bez­i­mien­na zmora na­szych cza­sów to obawa, co ze mną, umar­łym, zro­bią ci, co prze­ży­ją. Nikt z osób, któ­rym to­wa­rzy­szy­łem w umie­ra­niu, nie był od niej wolny.
Ży­je­my w kul­tu­rze wy­ko­rze­nie­nia, życie we wspól­no­cie, w kon­tak­cie ze star­szy­mi po­ko­le­nia­mi i z przod­ka­mi, jest nam kom­plet­nie obce. Jeśli ja nie znam swo­ich przod­ków, jaką mogę mieć na­dzie­ję, że sam zo­sta­nę przod­kiem? To jest lęk przed tym, że nikt nawet nie za­uwa­ży na­sze­go odej­ścia.
Z mo­je­go do­świad­cze­nia wy­ni­ka, że re­li­gia nie chro­ni przed wąt­pli­wo­ścia­mi, nie po­wstrzy­mu­je pytań i nie jest le­kar­stwem na lęk przed śmier­cią. Spo­ty­kam oczy­wi­ście ludzi, któ­rych re­li­gij­ność ukształ­to­wa­ła się przez życie na tyle sil­nie, że daje im ro­dzaj osło­ny w ob­li­czu śmier­ci. Nie za­da­ją zbyt wielu pytań, mają bar­dzo kon­kret­ne wy­obra­że­nie o tym, co ma się stać, cza­sem po pro­stu mil­czą. Uwa­żam, że lu­dzie umie­ra­ją­cy mają ważne za­da­nie do wy­ko­na­nia. Pro­szę więc, by ci, któ­rzy umie­ra­ją, zro­bi­li tę wstrzą­sa­ją­cą, nie do opi­sa­nia, do­ma­ga­ją­cą się ję­zy­ka po­ezji rzecz, która przed nimi stoi. By pięk­nie umar­li.
Tylko jako małe dzie­ci mamy szan­sę zbli­żyć się do śmier­ci w na­tu­ral­ny spo­sób: prze­py­cha­jąc się mię­dzy zgro­ma­dzo­ny­mi w po­ko­ju do­cie­ra­my do zmar­łe­go i do­ty­ka­my, wi­dzi­my, wą­cha­my. Więk­szość dzie­ci wdra­pu­je się bez za­sta­no­wie­nia na łóżko umie­ra­ją­ce­go dziad­ka, ku prze­ra­że­niu lub w naj­lep­szym razie za­kło­po­ta­niu ro­dzi­ców. Nie dla­te­go, że są wy­jąt­ko­wo od­waż­ne: po pro­stu jesz­cze się nie na­uczy­ły, że śmier­ci trze­ba się bać.
Cza­sem ktoś pyta mnie o radę: „Uwa­żasz, że po­wi­nie­nem za­brać dzie­ci do szpi­ta­la, do mo­je­go ojca?”. „A dla­cze­go nie miał­byś ich za­brać?” – od­po­wia­dam. „No wiesz, on wy­glą­da dość okrop­nie: bez zębów, ślini się, co chwi­la wal­czy o od­dech”. To praw­da, że umie­ra­ją­cy czę­sto kiep­sko wy­glą­da­ją i pa­trze­nie na nich nie jest łatwe, ale py­ta­nie brzmi: dla­cze­go nie mia­ły­by tego wi­dzieć dzie­ci? Bo my sami nie ra­dzi­my sobie z tym wi­do­kiem? Zejdź­my dzie­ciom z drogi i ob­ser­wuj­my, dokąd je pro­wa­dzi cie­ka­wość. Np. za­pro­wadź­my dzie­ci do wrót tej skarb­ni­cy mą­dro­ści, jaką jest pokój na­szych umie­ra­ją­cych ro­dzi­ców, i je tam zo­staw­my. Nie wchodź­my z nimi. Ży­wi­my nasze dzie­ci watą cu­kro­wą, oto, co im ro­bi­my, a na­zy­wa­my to współ­czu­ciem, mi­ło­ścią, do­brym ro­dzi­ciel­stwem.
Od pra­cu­ją­cych w bran­ży śmier­ci czę­sto ocze­ku­je się, że będą uła­twiać, po­cie­szać.To wiel­kie nie­po­ro­zu­mie­nie: nie można spra­wić, żeby ktoś po­czuł się wy­god­nie ze śmier­cią. Oswo­jo­na śmierć, łatwa śmierć to sprzecz­ność.
Kiedy roz­ma­wiam z umie­ra­ją­cy­mi, po­chło­nię­ty­mi prze­ży­wa­niem lęku, od­izo­lo­wa­ny­mi fi­zycz­nie i psy­chicz­nie od bli­skich, pro­szę: umie­raj­cie dla nich. Wasza śmierć to ostat­nia i naj­waż­niej­sza rzecz, jaką mo­że­cie dać, nie prze­gap­cie tego.
Pew­ne­go dnia zda­łem sobie spra­wę, że moje dzie­ci umrą. Było to jak ude­rze­nie praw­dy, że po­wo­łu­jąc je do życia, wpro­wa­dzi­łem je na drogę, która wie­dzie obok mo­je­go łoża śmier­ci do ich wła­sne­go. I po­czu­łem, że za żadne skar­by nie chciał­bym, żeby moje umie­ra­ją­ce dzie­ci tra­fi­ły w ręce ja­kichś nie­świa­do­mych, nie­mą­drych ludzi.
 

Przewodnik po śmierci: Piękna jak życie - Tygodnik

Brak komentarzy: