God save the Queen!
Pierwsza myśl – a może napisać o podróżach w świat, zimowo przypomnieć gorące lato na Bałkanach albo jesienną Suwalszczyznę i spokojną rozmowę przy rozgrzanym piecu. Jednak rozglądając się za tematem, postanowiłam napisać o współczesnym Atlasie, który trzyma nasz świat przed upadkiem w nicość. Jeśli nawet nie cały świat, to jego fragment – kilkanaście metrów kwadratowych na Brackiej w Krakowie.
Zacznę od początku, od przepisu na stworzenie świata.
Bierzemy mąkę, jajka, cukier – łączymy i ugniatamy, ugniatamy, ugniatamy, aż uzyskamy odpowiednie ciasto – jakie to jest odpowiednie, wie tylko jedna osoba na Brackiej. Potem wykładamy je na blachę i dodajemy obrane jabłka, posypujemy cynamonem, na wierzch zaś wylewamy ubite białko z cukrem. Wkładamy do pieca i czekamy, aż zapach szarlotki uniesie nas daleko w niebo. A teraz proszę powtórzyć ten proces kilka razy, następnie proszę dołożyć do tego kilka tart cytrynowych, ciast czekoladowych, serników. Wszystko własnymi rękami, od samego rana, bo świat powstaje o świcie a ugniecione ciasto jest opoką tego świata na Brackiej. Kiedy ręce odmawiają posłuszeństwa, kiedy zapachy czekolady i jabłek mieszają się intensywnie ze sobą, kiedy zziębnięci przybysze smakują te cudowności, zaczyna się pora obiadowa. Wielki gar zupy wędruje z jednej strony Brackiej na drugą, aby zgłodniali mogli rozgrzać się jarzynową, porową, ziemniaczaną.. Makarony dochodzą we wrzącej wodzie, na patelni ląduje cukinia lub pomidor albo tuńczyk – ile dodać przypraw, ile posolić, jak zaprawić, by całowano po rękach w podziękowaniu – wie tylko jedna osoba na Brackiej. A gdy pora obiadowa minie – dla spóźnionych, przekąszających trzeba utrzeć ciecierzycę na humus, pokroić bundz i zaprawić, zmielić bakłażany na pastę sezamową, następnie drobno i dokładnie pokroić warzywa do sałatki. A humus i pasta sezamowa niepowtarzalna w całym Krakowie i jestem w stanie założyć się z każdym, kto uważa, że jest inaczej!
Wreszcie kiedy ciemność ogarnia Bracką, kiedy świat jest już nakreślony i nazwany – można wypić spokojnie kawę i wyjść w śnieżną zadymkę, aby zająć się małym dzieckiem, które się kocha bezgranicznie, które się niesie na rękach do domu, bo przecież wnuczek mały, a śnieg taki ostry i nieprzyjemny. Potem wrócić do domu, który też czeka na swoje spełnienie.
Taki dzień wydarza się codziennie, bo codziennie trzeba tworzyć świat, bo zdumienie na twarzy młodej studentki jest wielkie, kiedy okaże się, że dziś nie będzie szarlotki na Brackiej. I wielką moc trzeba posiadać, aby trzymać ten świat na sobie – a przecież Ona jest tak drobna i wątła – że codziennie pytam siebie – skąd w Niej tyle siły, aby nie upuścić lub nie zrzucić tej Ziemi ze swoich ramion.
- Agnieszka – zupę my wydali? – pyta pani Zosia.
- Wydali my, pani Zosiu, wydali….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz