Spojrzałam przez mały prześwit w drzwiach – znów żółty blask słońca przebija się do nocnej knajpy. Zaraz wejdzie pani Kasia z panią Martą – zrobią sobie kawę latte – kawę lato, jak mawia lokalny schizofrenik. A więc zrobią sobie kawę latte, bo to jest ich nagroda, za to, że wstały wcześnie rano lub późno w nocy i przyszły tu, do tego brudnego, śmierdzącego miejsca, żeby je posprzątać, doprowadzić do stanu, w którym przedpołudniowi klienci będą odczuwali przyjemność, że siedzą w tak przytulnej knajpce i piją poranną kawę – lato.
Tego ranka znowu czułam, że jakaś niezapomniana chwila mija, chwila, która będzie we mnie tkwić jeszcze przez parę lat, dopóki nie zastąpi jej jakiś inny moment, żywszy dla wspomnień. Uczę się codziennie życia, samotności, obserwuję rzeczywistość, która zawsze wokół mnie istniała, ale wcześniej nie miałam dla niej czasu.
- To lato będzie gorące – mruknęła pani Kasia zrywając wosk ze stołów. Ledwo byłam w stanie patrzeć na jej ruchy. Cała noc biegania, picia stawianych wiśniówek i piołunówek, poranne piwo i joint – teraz odpoczywam na jednym z wielu pustych krzeseł. Pani Kasia z werwą otworzyła okiennice i drzwi – blask słońca zalał do bólu knajpę. Gdzieś w tej powodzi światła dojrzałam handlarki owocami i kwiatami stojące na placu. Stare przekupy – jak mawiał mój przyjaciel, od rana pytlują o sprawach nieważnych dla tego świata.
Alchemia, lato 2006
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz