czwartek, października 18, 2012
Pytania z oddali
Gdzie ten śnieg, gdzie ta chwiejąca się lampa uliczna, gdzie ty, gdzie my? Wspólna pamięć, wspólne myśli, spojrzenie w to samo miejsce, miejsce za oknem? Czy coś takiego w ogóle istnieje, czy to wytwór mrozu na szybie, czy to tylko zdjęcie czarnobiałe, na którym nie widać głodu i zmarzniętych dłoni..?
Gdzie wy, chłopcy, rozmarzeni, stęsknieni miłości, zdradzający dla każdej nowej, poszukujący, z brylantami w uszach, z palcami poplamionymi farbą, z kieliszkiem przy ustach...?
środa, października 17, 2012
Mój brat Mitia
- Do sklepu Płotnikowów - znakomity pomysł! - zawołał Mitia, jak gdyby olśniony jakąś myślą. - Misza - zwrócił się do wchodzącego chłopca - uważaj, biegnij do Płotnikowów i powiedz, że Dymitr Fiodorowicz kazał się kłaniać i zaraz sam przyjdzie... Ale posłuchaj dobrze: niech tam przygotują dla mnie szampana, ze trzy tuziny, i zapakują jak wówczas,kiedy jechałem do Mokrego... Wówczas cztery tuziny od nich wziąłem (zwrócił się do Piotra Ilicza) - już tam wiedzą, bądź spokojny, Misza - zwrócił się znowu do chłopca. - I uważaj, niech przygotują sery, pasztety sztrasburskie, figi wędzone, wędlinę, kawior, no i wszystkiego, co tylko mają, za jakie sto, czy sto dwadzieścia rubli, jak wtedy... Uważaj, żeby nie zapomniano słodyczy, cukierków, gruszek, trzech czy czterech arbuzów, no nie, dość jednego, arbuza, czekolady, karmelków, ciągutek, cukierków Montpensier - no, wszystkiego, co wtedy kupiłem, wraz z szampanem na jakie trzysta rubli... I żeby teraz tak samo jak wtedy. Pamiętaj, Misza, jeśli się nazywasz Misza... To Misza, co? - znowu zwrócił się do Piotra Ilicza. F.Dostojewski
sobota, lipca 28, 2012
środa, lipca 25, 2012
Dzień
Po dzisiejszej wycieczce rowerowej przywiozłam do domu: dwie kukurydze, amerykańskie borówki i indyjską wizę.
Pierwszy dzień w drodze na Wschód.
poniedziałek, lipca 23, 2012
niedziela, lipca 22, 2012
a w międzyczasie:
- rowerowe medytacje
- przybijanie piątki z lipami i kasztanami
- pobudki o 4 rano, żeby popatrzeć w słońce przez okno na 10 piętrze
- sny, w których wszystko się układa
- słuchanie muzyki sprzed pół wieku
- zakochiwanie się w aktorach niemych filmów
sobota, lipca 21, 2012
Odcinam się
"The falling snow enclosed my house of meditation.Dakinis gave me food and sustenance.The water of Snow Mountain was the purest draught.All was done without effort. There is no need to farm where there is no demand for food.My store is full without preparation or hoarding. By observing my own mind, all things are seen;By sitting in a solitary place, the royal throne is reached."
środa, lipca 18, 2012
wtorek, lipca 17, 2012
Wiersz Szymborskiej
KILKUNASTOLETNIA Ja - kilkunastoletnia? Gdyby nagle, tu, teraz, stanęła przede mną, czy miałabym ją witać jak osobę bliską, chociaż jest dla mnie obca i daleka? Uronić łezkę, pocałować w czółko z tej wyłącznej przyczyny, że mamy jednakową datę urodzenia? Tyle niepodobieństwa między nami, że chyba tylko kości są te same, sklepienie czaszki, oczodoły. Bo już jej oczy jakby większe, rzęsy dłuższe, wzrost wyższy i całe ciało obleczone ściśle skórą gładką, bez skazy. Łączą nas wprawdzie krewni i znajomi, ale w jej świecie prawie wszyscy żyją, a w moim prawie nikt z tego wspólnego kręgu. Tak mocno się różnimy, tak całkiem o czym innym myślimy, mówimy. Ona wie mało - za to z uporem godnym lepszej sprawy. Ja wiem o wiele więcej - za to nie na pewno. Pokazuje mi wiersze, pisane pismem starannym, wyraźnym, jakim ja nie piszę już od lat. Czytam te wiersze, czytam. No może ten jeden, gdyby go skrócić i w paru miejscach poprawić. Reszta niczego dobrego nie wróży. Rozmowa się nie klei. Na jej biednym zegarku czas chwiejny jeszcze i tani. Na moim dużo droższy i dokładny. Na pożegnanie nic, zdawkowy uśmiech i żadnego wzruszenia. Dopiero kiedy znika i zostawia w pośpiechu swój szalik. Szalik z prawdziwej wełny, w kolorowe paski przez naszą matkę zrobiony dla niej szydełkiem. Przechowuję go jeszcze.
...
Dziś mi jakoś smutno, melancholijnie. Niby nic się nie zmieniło, a nawet słońce wyszło. A jednak patrzę na półki pełne książek i żadna, żadna mi nie pasuje, a w każdej brakuje mi czegoś, co na chwilę by zagłuszyło ten smutek, a w każdej brakuje mi ludzkiej twarzy, fizycznego uścisku, dotyku.
Odliczam minuty do wyjścia z tego miejsca słów...
poniedziałek, lipca 16, 2012
jak wyprowadzić się z równowagi
Chciałam napisać jak to jeżdżę sobie rowerem po mieście, ale komputer mi oszalał i myśli zwiały, za to wpadła cała plejada przekleństw. I właściwie nadal wkurwia mnie ten sprzęt. I dlaczego by nie wrócić do pióra, które nigdy nie zawodzi? Potęga ekshibicjonizmu we mnie zmusza do używania czegoś, co tylko przeszkadza w pisaniu bezkolizyjnym... Ale chcę ten zdecydowanie nietrafiony sprzęt zabrać ze sobą do Indii, żeby nadawać z drugiego końca świata. Jakby ten kawałek świata, w którym teraz żyję nie był końcem świata. Próbne wstawienie zdjęcia
piątek, lipca 13, 2012
poniedziałek, lipca 09, 2012
Tomasz Pułka nie żyje
W sumie to nie znam dobrze jego poezji, nigdy jakoś się nim nie interesowałam. Tak, był moment, że śledziłam jego dziennik internetowy - Rudnickie Zapiski - czy jakoś tak? Ale tylko dlatego, że taki był napalony na początku na wszystkie zmiany - rzucanie picia, palenia, pisanie, bieganie, pływanie, ach.. szaleństwo. Czytałam dlatego, żeby w końcu przyznał się, że nic się nie zmieniło. W końcu się nie doczekałam, chyba się znudziłam tym przechwalaniem się nowym życiem, tym twórczym potencjałem dwudziestokilkulatka. Zapomniałam, że dzieli nas różnica ponad 10 lat. Że on jeszcze wierzył, że wszystko można zmienić jedną decyzją, a najlepiej zdrowym trybem życia.
A dziś się dowiedziałam, że ten chłopak popełnił samobójstwo. I wkurzyło mnie to i rozśmieszyło jednocześnie. Ale wkurzyło bardziej. I pomyślałam sobie - a niech ma za swoje. A niech nie żyje! Ale dureń!
Chyba nie będę czytać wierszy Tomasza Pułki. Jakkolwiek by tragicznie się zabił.... Głupio mi tylko, że tak się wkurzyłam, bo w sumie jednak szkoda mi go...
I kiedy jechałam późnym wieczorem rowerem przez Most Poniatowskiego, kiedy wiatr był tak fantastycznie chłodny po całym dniu upału, kiedy znad Wisły roznosił się zapach ognisk, kiedy widziałam ludzi spacerujących, kiedy radio w słuchawkach grało słodkie bossanovy - wdychałam to wszystko łapczywie w siebie, gapiąc się w ciemne niebo i dziękując sobie, że wciąż jeszcze żyję!
Teraz pozostało uporczywe pytanie: Jak to zrobił????
sobota, czerwca 30, 2012
środa, czerwca 27, 2012
wtorek, czerwca 26, 2012
poniedziałek, czerwca 25, 2012
niedziela, czerwca 24, 2012
Kultura//subkultura
Po dzisiejszych zajęciach zainfekowana ciężkim beatem, od paru godzin wyszukuję zbuntowanej muzy zza oceanu. Szkoda, że gwiazd nie widać, szkoda, że rzucam palenie - pasowałoby do tego wieczora.
Mmm good..
Mmm good..
czwartek, czerwca 21, 2012
Czechy-Portugalia 2012
"I feel bad" jak to mawiał Chinaski. Upiłabym się dziś tak jak on, samotnie, w oknie z widokiem na obskurny bar.
Dziś egzystencjalne przemyślenia w drodze do domu. Mijając Stadion Narodowy usłyszałam, jak wielką sztormową falę, huk ludzkich głosów dobiegających z trybun. Razem z dreszczem dotarły do mnie emocje tego krzyku.
Tak, od razu poczułam, że mijam coś i coś mnie mija. Być może "poważni" ludzie krzywią się w tym momencie, ale jara mnie, kręci mnie, podnieca mnie takie wrzeszczenie w tłumie. Tłum mnie kręci. Jak sztorm. Groźny, giniesz w nim. A czasem chcę zginąć tak. Wejść w falę i dać się ponieść.
to nie to, nie o tym chciałam pisać, ale nawet to mi nie wychodzi. Dziś dzien narzekań, dzień babci Maryli, dzień płaczu, burzy, deszczu, brzydkich odbić w wystawach, denerwujących dzieci, ciężkich kroków, dzień samotności cholernie dotkliwej. Że właśnie ten stadion zupełnie mnie dobił. Że ja obok, prócz policji i paru pijanych ludzi - nikogo, ja i wielki, napełniony szczęśliwymi ludźmi, rozgorączkowanymi ludźmi stadion. I obok - znowu z boku. Z pracy, ciężkim krokiem, w brudnym autobusie, obok święcącego jak świąteczna choinka na Times Square stadionu.
I powrót do domu, do podłogi, do kolejnej nocy, kiedy nadrabiam zaległości. Żeby i tak nie mieć pieniędzy na bułkę.. nie mówiąc o butelce wina...
Are You Drinking? by Charles Bukowski
washed-up, on shore, the old yellow notebook
out again
I write from the bed
as I did last
year.
will see the doctor,
Monday.
"yes, doctor, weak legs, vertigo, head-
aches and my back
hurts."
"are you drinking?" he will ask.
"are you getting your
exercise, your
vitamins?"
I think that I am just ill
with life, the same stale yet
fluctuating
factors.
even at the track
I watch the horses run by
and it seems
meaningless.
I leave early after buying tickets on the
remaining races.
"taking off?" asks the motel
clerk.
"yes, it's boring,"
I tell him.
"If you think it's boring
out there," he tells me, "you oughta be
back here."
so here I am
propped up against my pillows
again
just an old guy
just an old writer
with a yellow
notebook.
something is
walking across the
floor
toward
me.
oh, it's just
my cat
this
time.
Dziś egzystencjalne przemyślenia w drodze do domu. Mijając Stadion Narodowy usłyszałam, jak wielką sztormową falę, huk ludzkich głosów dobiegających z trybun. Razem z dreszczem dotarły do mnie emocje tego krzyku.
Tak, od razu poczułam, że mijam coś i coś mnie mija. Być może "poważni" ludzie krzywią się w tym momencie, ale jara mnie, kręci mnie, podnieca mnie takie wrzeszczenie w tłumie. Tłum mnie kręci. Jak sztorm. Groźny, giniesz w nim. A czasem chcę zginąć tak. Wejść w falę i dać się ponieść.
to nie to, nie o tym chciałam pisać, ale nawet to mi nie wychodzi. Dziś dzien narzekań, dzień babci Maryli, dzień płaczu, burzy, deszczu, brzydkich odbić w wystawach, denerwujących dzieci, ciężkich kroków, dzień samotności cholernie dotkliwej. Że właśnie ten stadion zupełnie mnie dobił. Że ja obok, prócz policji i paru pijanych ludzi - nikogo, ja i wielki, napełniony szczęśliwymi ludźmi, rozgorączkowanymi ludźmi stadion. I obok - znowu z boku. Z pracy, ciężkim krokiem, w brudnym autobusie, obok święcącego jak świąteczna choinka na Times Square stadionu.
I powrót do domu, do podłogi, do kolejnej nocy, kiedy nadrabiam zaległości. Żeby i tak nie mieć pieniędzy na bułkę.. nie mówiąc o butelce wina...
Are You Drinking? by Charles Bukowski
washed-up, on shore, the old yellow notebook
out again
I write from the bed
as I did last
year.
will see the doctor,
Monday.
"yes, doctor, weak legs, vertigo, head-
aches and my back
hurts."
"are you drinking?" he will ask.
"are you getting your
exercise, your
vitamins?"
I think that I am just ill
with life, the same stale yet
fluctuating
factors.
even at the track
I watch the horses run by
and it seems
meaningless.
I leave early after buying tickets on the
remaining races.
"taking off?" asks the motel
clerk.
"yes, it's boring,"
I tell him.
"If you think it's boring
out there," he tells me, "you oughta be
back here."
so here I am
propped up against my pillows
again
just an old guy
just an old writer
with a yellow
notebook.
something is
walking across the
floor
toward
me.
oh, it's just
my cat
this
time.
poniedziałek, czerwca 18, 2012
sobota, czerwca 16, 2012
czwartek, czerwca 14, 2012
nikotynowy głód
Zupełnie zmęczony dzień, myśli w poszukiwaniu, brak inspiracji, nic już nie przyjmuję. "Kto wie, czy życie to nie śmierć, a śmierć, czy nie jest życiem" - Eurypides. Tak cytuję, bo to jedyna myśl, która być może do mnie dotarła dzisiaj....
środa, czerwca 13, 2012
pobudka wysoka
Zdarzają się takie fajne poranki, kiedy jeszcze w półśnie słyszę, jak za oknem deszcz się rozpanoszył, już półświadomie wiem, że nie muszę się zrywać, więc pozwalam sobie na budzenie, długie budzenie bez zamiaru wychodzenia z domu, bo nawet pogoda jest do dupy. W natchnieniu rzucania palenia i od dziś zdrowego trybu życia (po raz nie wiem już który) - szukam tylko pozytywnych inspiracji na resztę dnia. To jedna z nich:

codzienne zdziwienia
Ten świat jest mega ciekawy i tyle się w nim dzieje, że moja mała główka nie ma już siły na przyjmowanie kolejnych dni, minut i sekund płynącej przede mną rzeczywistości... Och, tyle się dzieje...
wtorek, czerwca 12, 2012
powroty do świtu
Nie wiem, czy powrót do pisania, jazzu i wina jest dobrym obrotem sprawy mojego życia? Jakbym ciągle dochodziła do jakiegoś muru, przed którym nie zostaje mi znowu nic innego, jak tylko wrócić do klawiatury, postawić przed sobą butelkę wina i włączyć radio z nastrojowym jazzem…Punkt krytyczny mnie samej. Święta Trójca mojego zbawienia – odkąd zasmakowałam w jazzie, winie i bezmyślnym pisaniu. Ale czuję, że tylko to może mnie uratować. Tylko to. Przemyślałam to już dawno, kiedy włóczyłam się z pijanym pianistą, karmiłam i pożyczałam na fajki innym pijakom, którzy zagościli u mnie w domu – nie moim domu, wynajmowanym za psie pieniądze. Przemyślałam to jednej nocy, gdy dopadł mnie potworny strach, że też tak skończę, że będę żebrała na piwo, że będę wpadać w ciemność codziennie – z buntem, strachem i bólem codziennie w tę samą ciemność wypełnioną po brzegi alkoholem. Wtedy myśl o pisaniu okazała się zbawieniem. Jeśli nie pisanie – pomyślałam wtedy – to na co żyć. Potem szukałam sobie kolejnych powodów do życia, czasem się udawało i zapominałam o pisaniu. Ale za każdym razem, kiedy powody okazywały się złudne, coraz mniej istotne, kiedy ich wartość nikła w oczach, znowu pojawiało się pisanie. Teraz też się pojawiło. Cały myk z tym polega na tym, że główną dziedziną pisania jestem ja sama. A to jest temat, idea, powód, dla którego mogę wciąż żyć, którym mogę się bez przerwy zajmować, który jak na razie mnie nie nudzi. Bo wystarczy mała depresja i od razu zjawia się głębia mnie samej. To ja jestem w sobie, dla siebie, nikt mi nie jest do niczego potrzebny. jestem samowystarczalna – a to jest najważniejsze, gdy na pozostałe sprawy nie mam wpływu. W swoim przypadku ciągle mam to złudzenie, że jednak mam wpływ, że wystarczy głęboka analiza moich przeżyć, że wystarczy to opisać, a od razu stanie się jasne, gdzie tkwi błąd. A czemu wciąż szukam błędu – bo życie jest nie do zniesienia w rzeczywistości. I ciągle nie mogę uwierzyć, że ono po prostu takie jest. Że jest z tym narodzinami, śmiercią – zresztą, pal licho śmierć, ale starość – STAROŚĆ – otępiała, delikatna jak porcelana, niezauważana przez nikogo forma istnienia. Wino powoli zaczyna działać, zaczynają działać wspomnienia…
poniedziałek, czerwca 04, 2012
czwartek, maja 24, 2012
"Ganiali razem po mieście jak opętani, zachwycając się wszystkim dokoła, jak to wówczas mieli w zwyczaju, co później wywoływało u nich znacznie więcej smutku, refleksji i pustki. Ale wtedy jeszcze tańczyli na ulicach, jakby mieli kuku na muniu, a ja kuśtykałem za nimi, tak jak przez całe życie kuśtykam za fascynującymi mnie ludźmi, bo dla mnie prawdziwymi ludźmi są szaleńcy ogarnięci szałem życia, szałem rozmowy, chęcią zbawienia, pragnący wszystkiego naraz, ci, co nigdy nie ziewają, nie plotą banałów ale płoną, płoną, płoną jak bajeczne ręce eksplodujące niczym pająki na tle gwiazd, aż nagle strzela niebieskie jądro i tłum krzyczy "Oooo!" Jack Kerouac "W drodze"
wtorek, maja 15, 2012
poniedziałek, maja 14, 2012
Spostrzeżenia
Na fejsbuku Wisława Szymborska udostępniła link.
Księżyc robi się coraz większy.
Miałam sny, intensywne historie, choć rano nic nie pamiętałam.
Drążę kroki w mieście. Odpoczywam w parku. Nade mną balon i helikopter.
Badam codziennie swój oddech.
niedziela, maja 06, 2012
Praktyka trwa całe życie
"Każdy człowiek czymś się trapi. Na przykład, czy powinienem zostać tu, gdzie jestem, czy pójść gdzie indziej? To jedna z tych spraw, o które stanowczo zbyt często się martwimy. Tak naprawdę nie ma znaczenia, gdzie jesteśmy - to tylko mało istotny problem w naszej głowie. W gruncie rzeczy nie ma takich miejsc, jak Japonia czy inne kraje. Istnieje tylko to miejsce, gdzie mieszkamy właśnie teraz." Kosho Uchiyama
poniedziałek, lutego 27, 2012
Tomas Transtromer - Przesilenie zimowe
Niebieskawa poświata
wylewa się z mojego ubrania.
Przesilenie zimowe.
Zgrzytające tamburyny lodu.
Zamykam oczy.
Jest taki bezdźwięczny świat
jest taka szczelina
gdzie umarli
przemycani są przez granicę.
wylewa się z mojego ubrania.
Przesilenie zimowe.
Zgrzytające tamburyny lodu.
Zamykam oczy.
Jest taki bezdźwięczny świat
jest taka szczelina
gdzie umarli
przemycani są przez granicę.
piątek, lutego 24, 2012
Unde malum?
May buddhism last for ever
May living beings enjoy happiness
May Tibet be free again
May the jewel of our soul, the Dalai Lama, have a long life
Subskrybuj:
Posty (Atom)