Wyglądam przez okno, przede mną spokojny widok, ale w środku.. Nie wiem, jakiś dziwny czas. Zaczęła się znowu pogoń za pragnieniami. Pojawiły się pieniądze na koncie, więc od razu myślę, na co je wydać. I znowu chcę kupować książki. Jakby to była jakaś obrona. Jakiś bunt. W końcu wydawało mi się, że zrozumiałam, że to kupowanie książek to tylko neurotyczna reakcja na niepowodzenia, na stres, na nieswojość. Niektórzy odkładają pieniądze na gorsze czasy, a ja kupuję książki, jakby miały być moją polisą ubezpieczeniową na trudne stare lata. Ale to przecież tylko taka nieszczęśliwa zabawa.
W domu rodziców czeka na mnie mój życiowy dorobek, dwie ściany książek, których nigdy nie przeczytałam. I pewnie kiedy znowu tam pojadę, popatrzę na nie z żalem, że nie znalazłam dla nich własnego miejsca, że podrzucam je znajomym, zostawiam w różnych miejscach i tak naprawdę nie chcę już ich więcej.
A jednak czasem - w swej podróży po kolejnym wynajmowanym chwilowym mieszkaniu, marzę o nich. Marzę o czasie, który mogłabym im poświęcić, marzę o własnej bibliotece, którą chciałabym im dać. I przy pierwszej lepszej okazji znowu kupuję kilka książek.
Stworzyłam dom, który nie ma ścian, podłogi i dachu, ale ma za to mahoniowy stół i mosiężną lampę. Ma wnętrze, do którego nie prowadzą żadne drzwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz