Słucham ostatniej płyty Bowiego i jest taki moment w kawałku "Blackstar", który momentalnie przenosi mnie do Krakowa, do zimy już nie pamiętam którego roku, to chyba nawet nie był 2000 rok.
Nie wiem na czym polegała magia tego czasu, może to, że zakochałam się w swoich marzeniach. Że poznawałam ludzi, którzy wydawali mi się inni, niż byli w rzeczywistości. Może to, że miałam wrażenie unoszenia się nad zaśnieżonym Krakowem, słuchając właśnie Bowiego i marząc, że znowu spotkam tego magicznego chłopca, który uosabiał wszystko, czego wtedy pragnęłam, nawet jeśli taki nie był wcale. Był artystą, który dla mnie wtedy miał klucz do innej rzeczywistości.
I ten krótki moment w kawałku "Blackstar" zawiera zupełnie wszystko, co wtedy działo się w mojej głowie. Choć nie wiem nawet, jak mogłabym o tym opowiedzieć.
Może to, że budziłam się niemal codziennie lekko pijana, po kolejnej nocnej wyprawie do paru miejsc, gdzie kręciło się mnóstwo studentów ASP, filozofii, poetów, reżyserów, pijaków, młodych nienasyconych życiem, a każdy wieczór był niespodzianką przepełnioną ogromną ilością ludzi, których poznawałam przy barze, przy różnych stolikach, na obsypanych śniegiem Plantach. Oczywiście w malarzach zakochiwałam się od razu, bez względu na ich charakter. Byli dla mnie czystym wyrazem Sztuki. W ich pracowniach pachnących terpentyną odlatywałam zupełnie.
Tamtej zimy spędzałam czas tam, gdzie wydawało mi się, że są wszyscy ci, których szukałam w Krakowie. Byłam pewna, że będę pisać wiersze, robić zdjęcia, reżyserować sztuki teatralne. Malować. Mieszkałam wtedy w starej kamienicy, w pokoju z piecem, o którym zawsze marzyłam, a moja współlokatorka była najbardziej odjechaną dziewczyną w mieście.
Szukałam magii i odnajdywałam ją na każdym kroku. Nawet budynek polonistyki wydawał mi się czarodziejski ze swoimi wąskimi korytarzami, ciasnymi podwórkami i umykającymi szybko do baru doktorantami. Czytałam "Pożegnanie jesieni" i "Pieśni Maldorora", których zupełnie nie rozumiałam, robiłam zdjęcia nocnym gościom przy świeczkach, ubierałam się w długie wojskowe płaszcze i paliłam papierosa za papierosem. Wszystko mieszało się w mojej głowie, literatura, sztuka, miłość, alkohol.
Jednak przebudzenie się po tej zimie było najtrywialniejszym i najtrudniejszym momentem, z którym nie potrafiłam sobie poradzić przez wiele lat. Myślę, że nadal nie potrafię.
David Bowie to dla mnie początek wszystkiego. To początek mnie.
I'm blackstar
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz