fot. Agnieszka Wolska
Pierwszy prezent z Indii:)
sobota, czerwca 30, 2012
środa, czerwca 27, 2012
wtorek, czerwca 26, 2012
poniedziałek, czerwca 25, 2012
niedziela, czerwca 24, 2012
Kultura//subkultura
Po dzisiejszych zajęciach zainfekowana ciężkim beatem, od paru godzin wyszukuję zbuntowanej muzy zza oceanu. Szkoda, że gwiazd nie widać, szkoda, że rzucam palenie - pasowałoby do tego wieczora.
Mmm good..
Mmm good..
czwartek, czerwca 21, 2012
Czechy-Portugalia 2012
"I feel bad" jak to mawiał Chinaski. Upiłabym się dziś tak jak on, samotnie, w oknie z widokiem na obskurny bar.
Dziś egzystencjalne przemyślenia w drodze do domu. Mijając Stadion Narodowy usłyszałam, jak wielką sztormową falę, huk ludzkich głosów dobiegających z trybun. Razem z dreszczem dotarły do mnie emocje tego krzyku.
Tak, od razu poczułam, że mijam coś i coś mnie mija. Być może "poważni" ludzie krzywią się w tym momencie, ale jara mnie, kręci mnie, podnieca mnie takie wrzeszczenie w tłumie. Tłum mnie kręci. Jak sztorm. Groźny, giniesz w nim. A czasem chcę zginąć tak. Wejść w falę i dać się ponieść.
to nie to, nie o tym chciałam pisać, ale nawet to mi nie wychodzi. Dziś dzien narzekań, dzień babci Maryli, dzień płaczu, burzy, deszczu, brzydkich odbić w wystawach, denerwujących dzieci, ciężkich kroków, dzień samotności cholernie dotkliwej. Że właśnie ten stadion zupełnie mnie dobił. Że ja obok, prócz policji i paru pijanych ludzi - nikogo, ja i wielki, napełniony szczęśliwymi ludźmi, rozgorączkowanymi ludźmi stadion. I obok - znowu z boku. Z pracy, ciężkim krokiem, w brudnym autobusie, obok święcącego jak świąteczna choinka na Times Square stadionu.
I powrót do domu, do podłogi, do kolejnej nocy, kiedy nadrabiam zaległości. Żeby i tak nie mieć pieniędzy na bułkę.. nie mówiąc o butelce wina...
Are You Drinking? by Charles Bukowski
washed-up, on shore, the old yellow notebook
out again
I write from the bed
as I did last
year.
will see the doctor,
Monday.
"yes, doctor, weak legs, vertigo, head-
aches and my back
hurts."
"are you drinking?" he will ask.
"are you getting your
exercise, your
vitamins?"
I think that I am just ill
with life, the same stale yet
fluctuating
factors.
even at the track
I watch the horses run by
and it seems
meaningless.
I leave early after buying tickets on the
remaining races.
"taking off?" asks the motel
clerk.
"yes, it's boring,"
I tell him.
"If you think it's boring
out there," he tells me, "you oughta be
back here."
so here I am
propped up against my pillows
again
just an old guy
just an old writer
with a yellow
notebook.
something is
walking across the
floor
toward
me.
oh, it's just
my cat
this
time.
Dziś egzystencjalne przemyślenia w drodze do domu. Mijając Stadion Narodowy usłyszałam, jak wielką sztormową falę, huk ludzkich głosów dobiegających z trybun. Razem z dreszczem dotarły do mnie emocje tego krzyku.
Tak, od razu poczułam, że mijam coś i coś mnie mija. Być może "poważni" ludzie krzywią się w tym momencie, ale jara mnie, kręci mnie, podnieca mnie takie wrzeszczenie w tłumie. Tłum mnie kręci. Jak sztorm. Groźny, giniesz w nim. A czasem chcę zginąć tak. Wejść w falę i dać się ponieść.
to nie to, nie o tym chciałam pisać, ale nawet to mi nie wychodzi. Dziś dzien narzekań, dzień babci Maryli, dzień płaczu, burzy, deszczu, brzydkich odbić w wystawach, denerwujących dzieci, ciężkich kroków, dzień samotności cholernie dotkliwej. Że właśnie ten stadion zupełnie mnie dobił. Że ja obok, prócz policji i paru pijanych ludzi - nikogo, ja i wielki, napełniony szczęśliwymi ludźmi, rozgorączkowanymi ludźmi stadion. I obok - znowu z boku. Z pracy, ciężkim krokiem, w brudnym autobusie, obok święcącego jak świąteczna choinka na Times Square stadionu.
I powrót do domu, do podłogi, do kolejnej nocy, kiedy nadrabiam zaległości. Żeby i tak nie mieć pieniędzy na bułkę.. nie mówiąc o butelce wina...
Are You Drinking? by Charles Bukowski
washed-up, on shore, the old yellow notebook
out again
I write from the bed
as I did last
year.
will see the doctor,
Monday.
"yes, doctor, weak legs, vertigo, head-
aches and my back
hurts."
"are you drinking?" he will ask.
"are you getting your
exercise, your
vitamins?"
I think that I am just ill
with life, the same stale yet
fluctuating
factors.
even at the track
I watch the horses run by
and it seems
meaningless.
I leave early after buying tickets on the
remaining races.
"taking off?" asks the motel
clerk.
"yes, it's boring,"
I tell him.
"If you think it's boring
out there," he tells me, "you oughta be
back here."
so here I am
propped up against my pillows
again
just an old guy
just an old writer
with a yellow
notebook.
something is
walking across the
floor
toward
me.
oh, it's just
my cat
this
time.
poniedziałek, czerwca 18, 2012
sobota, czerwca 16, 2012
czwartek, czerwca 14, 2012
nikotynowy głód
Zupełnie zmęczony dzień, myśli w poszukiwaniu, brak inspiracji, nic już nie przyjmuję. "Kto wie, czy życie to nie śmierć, a śmierć, czy nie jest życiem" - Eurypides. Tak cytuję, bo to jedyna myśl, która być może do mnie dotarła dzisiaj....
środa, czerwca 13, 2012
pobudka wysoka
Zdarzają się takie fajne poranki, kiedy jeszcze w półśnie słyszę, jak za oknem deszcz się rozpanoszył, już półświadomie wiem, że nie muszę się zrywać, więc pozwalam sobie na budzenie, długie budzenie bez zamiaru wychodzenia z domu, bo nawet pogoda jest do dupy. W natchnieniu rzucania palenia i od dziś zdrowego trybu życia (po raz nie wiem już który) - szukam tylko pozytywnych inspiracji na resztę dnia. To jedna z nich:

codzienne zdziwienia
Ten świat jest mega ciekawy i tyle się w nim dzieje, że moja mała główka nie ma już siły na przyjmowanie kolejnych dni, minut i sekund płynącej przede mną rzeczywistości... Och, tyle się dzieje...
wtorek, czerwca 12, 2012
powroty do świtu
Nie wiem, czy powrót do pisania, jazzu i wina jest dobrym obrotem sprawy mojego życia? Jakbym ciągle dochodziła do jakiegoś muru, przed którym nie zostaje mi znowu nic innego, jak tylko wrócić do klawiatury, postawić przed sobą butelkę wina i włączyć radio z nastrojowym jazzem…Punkt krytyczny mnie samej. Święta Trójca mojego zbawienia – odkąd zasmakowałam w jazzie, winie i bezmyślnym pisaniu. Ale czuję, że tylko to może mnie uratować. Tylko to. Przemyślałam to już dawno, kiedy włóczyłam się z pijanym pianistą, karmiłam i pożyczałam na fajki innym pijakom, którzy zagościli u mnie w domu – nie moim domu, wynajmowanym za psie pieniądze. Przemyślałam to jednej nocy, gdy dopadł mnie potworny strach, że też tak skończę, że będę żebrała na piwo, że będę wpadać w ciemność codziennie – z buntem, strachem i bólem codziennie w tę samą ciemność wypełnioną po brzegi alkoholem. Wtedy myśl o pisaniu okazała się zbawieniem. Jeśli nie pisanie – pomyślałam wtedy – to na co żyć. Potem szukałam sobie kolejnych powodów do życia, czasem się udawało i zapominałam o pisaniu. Ale za każdym razem, kiedy powody okazywały się złudne, coraz mniej istotne, kiedy ich wartość nikła w oczach, znowu pojawiało się pisanie. Teraz też się pojawiło. Cały myk z tym polega na tym, że główną dziedziną pisania jestem ja sama. A to jest temat, idea, powód, dla którego mogę wciąż żyć, którym mogę się bez przerwy zajmować, który jak na razie mnie nie nudzi. Bo wystarczy mała depresja i od razu zjawia się głębia mnie samej. To ja jestem w sobie, dla siebie, nikt mi nie jest do niczego potrzebny. jestem samowystarczalna – a to jest najważniejsze, gdy na pozostałe sprawy nie mam wpływu. W swoim przypadku ciągle mam to złudzenie, że jednak mam wpływ, że wystarczy głęboka analiza moich przeżyć, że wystarczy to opisać, a od razu stanie się jasne, gdzie tkwi błąd. A czemu wciąż szukam błędu – bo życie jest nie do zniesienia w rzeczywistości. I ciągle nie mogę uwierzyć, że ono po prostu takie jest. Że jest z tym narodzinami, śmiercią – zresztą, pal licho śmierć, ale starość – STAROŚĆ – otępiała, delikatna jak porcelana, niezauważana przez nikogo forma istnienia. Wino powoli zaczyna działać, zaczynają działać wspomnienia…
poniedziałek, czerwca 04, 2012
Subskrybuj:
Posty (Atom)