Listopad, niemal koniec swiata, kilka minut przed zmierzchem.
Schroniłem się w kawiarni, siadłem tyłem do swiatła.
Wolne? Zajęte - odpowiadam, rzucam kurtkę na to drugie krzesło.
Och, gotów jestem już wyjsć z tego miasta, ręce wytrzeć o
liscie, cały ten kurz, tłuszcz miasta
wytrzeć o liscie, wyjdź ze mną, zobaczysz.
Znudzimy się i pozabijamy po tygodniu, ale pomysl o tych
łunach, które pozostawimy za sobą, o tych wszystkich miejscach
i kobietach, mężczyznach; pomysl - z jaką ulgą
będziemy krzyczeć w hotelowym pokoju, na najwyższym piętrze,
a nasze krzyki dotrą na pewno aż na
portiernię. Wolne? Już za chwilę będzie wolne - odpowiadam. Zmierzch.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz